nieprzyjazne, które się z nich dobywały... Społeczność, jak człowiek chory, instynktowo się miota, gdy który z jéj organów odmawia posługi, do któréj jest stworzony. Zapiera się go, czując w nim obcego, i usiłuje brak ten zastąpić nowym żywiołem.
Uczucie zazdrości, które mimowolnie zajęło serce Aleksego, ustąpiło miejsca politowaniu; zmierzył położenie ich i swoje, i pojął, że był częścią żywotną towarzystwa, którego tamci byli organem umarłym. Przyszła mu na myśl smutna twarz Juliana, jego bojaźliwość chorobliwa, to, co mówił o położeniu swém, i Aleksy z uśmiechem znowu powitał maleńki domek, ukazujący mu się z za zielonych gałęzi.
Żerby graniczyły z włością Karlina, wieś ta nawet należała niegdyś podobno do rodziny Karlińskich; ale nabyta przez ubogiego szlachcica, rozdzieliła się na kilka części. Na dwadzieścia kilka chat włościańskich było tu sześciu posiadaczy, a jednym z najuboższych — Aleksy i jego rodzeństwo.
Drabiccy mieli tylko trzech chłopków, piętnaście dusz, mówiąc stylem urzędowym, do tego kawałek pola, po trzydzieści morgów w zmianę, kawałek dobréj ogrodowéj sianożęci, trochę lasu, jakąś cząstkę we wspólnéj arendzie i młynie, i najstarszą sadybę we wsi, ocienioną lipami, otoczoną sadem, wyglądającą wcale poważnie. Na to mienie tak maluczkie, Aleksy, matka i trzech młodszych braci! A jednak rządny i pracowity nasz chłopak wiódł tak dobrze gospodarstwo, matka ze swéj strony tak skąpiła i oszczędzała, że im chleba nie brakło, a co dziwniéj, długów, niewypłat skarbowi i zaległości nie znali. Sąsiedzi, bogatsi daleko we włościan i ziemię, zapatrywali się z zazdrością na powodzenie Drabickich i nie chcąc się uznać nieudolnemi do zarządu, przypisywali je zawsze szczęśliwym jakimś przypadkom. Nareszcie zaczęli utrzymywać wszyscy zgodnie, że Aleksy miał najlepszy kawał ziemi, że część jego przywiązana do starego dworu, w najkorzystniejszém była położeniu i usiłowali ją nabyć nawet, ale Drabiccy sprzedawać jéj nie myśleli... Jeden ze współposiadaczy Żerbów wyprowadził ich z tego błędu: cząstka jego uważała się za najgorszą, nic mu prawie nie przynosiła, a że miał większą posiadłość o mil kilka, puścił ją dzierżawą Aleksemu; ten na niéj pogospodarowawszy, zdumionym sąsiadom pokazał, że nie tyle stanowi majątek sam, który jest materyałem tylko, co ożywiająca go praca. Pola odłogiem leżące rodzić poczęły, szlachcic się połakomił i dzierżawę odebrał; w rok znowu nic nie miał z cząstki i powrócił ją Drabickiemu. Nie chcąc mu przyznać więcéj, wszyscy powiedzieli sobie:
— Pan Aleksy ma szczęście!
I tak z tém szczęściem pozostał.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.