Okupywał je téż niezmordowaną, wytrwałą i rozumną pracą; to, co przedsiębrał, robił nie na los i traf, ale z wyrozumowaniem i znajomością rzeczy, nie szczędził siebie, nikim się nie wyręczał, niczém się nie zrażał, nikomu zbić się z tropu nie dawał i choć mu niejeden zazdrościł, nie miał nieprzyjaciół, bo niechęć nawet życzliwością płacić umiał i nią rozbrajał najzaciętszych.
Stary dwór, w którym mieszkali Drabiccy, położony był na końcu wioski; trzy chatki włościańskie do niego należące, stały tuż przez ulicę tylko. Obszerny sad i wygodne, choć nieco podupadłe otaczały go zabudowania. Aleksemu nie stało na nowe, ale jakie miał, podtrzymywać umiał. Sam dom był w istocie budową może stuletnią, ale w początku postawiony z dobrego drzewa, mocno i starannie, trzymał się jeszcze, powoli osiadając w ziemię. Wysoki dach, ganek o czterech słupach, długie a wąskie okna, poważną staroświecką nadawały mu fizyognomię, a otaczające go drzewa osłaniały zewsząd od natrętnych oczów. Przed nim obszerny dosyć, ze studnią najlepszą we wsi, dziedziniec, oficynka, stajnie, loch i czego do gospodarstwa potrzeba; wszędzie płoty porządne, drzewa niepouszkadzane, i nigdzie smutnych zwiastunów ruiny, rumowisk, gruzów i łomów. Znać było wszędzie rękę, co ładu pilnowała... ale za to nigdzie starania o wdzięk, o zabawę oka, bo na to czasu nie było w Żerbach; koryta na środku podwórka przy studni dla trzody, sznury z bielizną od staréj lipy do żórawia, na płotach hładysze i garnki, w ganku zapomniane necułki i ceberki... wrota staroświeckie, słomianym pokryte daszkiem, sam dwór poszyty snopkami, choć dawniéj miał dach gątowy... naprzeciwko dosyć szyb powybijanych i powstawianych nieforemnie. Flamandzki pejzażysta byłby sobie upodobał ten dziedzińczyk z mnóstwem malowniczych szczegółów, ugrupowanych szczęśliwie, ożywiony w ciągu dnia drobiem, chlewnią, bydłem i końmi, osłoniony zewsząd drzewy i dzikiemi kwiaty; ale przywykły do wytworności człowiek ze świata innego, ze świata zabawy i spoczynku, odwróciłby się ze wstrętem od gwarliwéj téj zagrody, na którą trudno było zajechać większym powozem i stadem koni.
Aleksy zbliżając się do dworu, wysiadł z bryczki i wstąpił do chaty Tywona, dowiedziéć się, co w polu robią; tymczasem Parfen pobiegł do stajni, bo mu pilno było do dworu, a jak tylko konie zobaczyła w dziedzińcu, pani Drabicka wybiegła się dowiedziéć o synu, o którego już była niespokojną. Za nią wyskoczyli chłopcy i służące, i z ganku ozwały się głosy niecierpliwe:
— A gdzie panicz? a gdzie Aleksy?
Prawie w téj saméj chwili, gospodarz nie zastawszy Tywona w domu, wbiegł w bramę i sam się ukazał na dziedzińcu. Naów-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.