i przyjęcie na zamku. Nie pominął widzenia Anny, nie taił się z wrażeniem, jakie na nim bytność u Karlińskich zrobiła, słowem wyspowiadał się szczerze, a matka smutnie tylko słuchając go, poruszała głową, ale już nic więcéj nie powiedziała. Przyprowadzono bułanka przed ganek osiodłanego, brat drugi naparł się jechać z Aleksym w pole na małym koniku, którego Parfen mu zaraz podał, i pani Drabicka obu ich wyprawiwszy do gospodarstwa, sama poszła pochmurna do swoich zwykłych zatrudnień.
Już od kilku dni bawiła w Karlinie pani Delrio, a stan jéj się nie polepszał; posłano, dając znać pułkownikowi, który uspokojony, nie pośpieszył do żony, doktor Greber wciąż bawił jeszcze, środkami anty-nerwowemi łagodząc rozdrażnienie biednéj kobiety; ale te niewiele skutkowały. Anna i Julian wciąż siedzieli przy matce nieodstępnie, a ilekroć które z nich oddalić się musiało, smutek pułkownikowéj powiększał się do tego stopnia, że ją wracając we łzach zastawali. Wedle zwyczaju ściśle zachowywanego w Karlinie, chociaż Julian przykazał surowo, żeby prezesowi Karlińskiemu o przybyciu pułkownikowéj znać nie dawano, trzeciego dnia ktoś potajemnie mu oznajmił o tém i pan prezes zaraz przyjechał, jak zwykle rachując na to, że przytomność jego dostateczną będzie na przyśpieszenie wyjazdu pani Delrio.
Pierwszy to raz może odwiedziny stryja, którego kochali Julian i Anna, poświęcenie jego dla siebie umiejąc ocenić, przykre im były prawie, rozumieli ich znaczenie, a stan matki trwożył dzieci nie bez przyczyny. Chociaż stryj Paweł najgrzeczniejszy był dla dawnéj bratowéj, choć między niemi nigdy do ostrzejszego tłómaczenia i wymówek nie przyszło, on i ona nienawidzili się wzajemnie; Paweł czuł do niéj żal za brata i darować nie mógł powtórnego zamążpójścia; ona widziała w nim cień nienawistnego męża i prześladowcę, który jéj odebrał dzieci, nie chcąc zawierzyć sercu macierzyńskiemu. Pan Paweł był nadto grzeczny i zbyt wysoko godność swą cenił, by się miał na eksplikacye narazić lub otwarcie okazać nieprzyjaznym, ale rodzaj nawet grzeczności, z jaką był dla pułkownikowéj, zimnéj, wyrachowanéj, prawie przesadzonéj, wielkie miał znaczenie, na którém omylić się nie mogła. Nigdy nie powiedzieli sobie, co czuli, ale na chwilę nie łudzili się, żeby wstręt i niechęć ta przezwyciężone być mogły.
Prezesowi dosyć było przyjechać do Karlina, żeby przybyciem swojém pułkownikową wypędzić; nigdy też dłużéj trzech dni zabawić jéj nie dał u dzieci, a gdy te do matki pojechały, w parę dni