zwykle sam po nie się stawił. To odciąganie Juliana i Anny od matki nadto było krzywdzące dla niéj, by ją do reszty na prezesa nie rozgniewało, ale cierpiéć musiała i znosić pocichu to prześladowanie, do którego po części słuszne miał prezes powody.
Prezes, jak z twarzy tak z charakteru, wielce przypominał nieboszczyka chorążyca, od którego tylko o rok był młodszym; wychowanie usposobiło go do tych samych losów, a skłonności tylko nieco je odmieniły. Cudzoziemiec jak tamten, Francuz przedewszystkiém, wielki wielbiciel cywilizacyi Zachodu, starał się zetrzéć z siebie, jak zmazę grzechu pierworodnego, wszelki ślad i piętno pochodzenia, uczynił się obywatelem świata, Europejczykiem, wstydził niemal obyczajów domowych i przeszłości nie lubił. Podróżował wiele, pamiętał dużo, głowę miał otwartą, ale hołdował zdaniu wieku i klękał przed pozorem prawdy, krążącym w wyższéj towarzystwa sferze, powtarzając ulegle, co gdzieś za pewnik przyjęte zostało. Dla nadania sobie téj barwy kosmopolity, zrzekał się sądu, indywidualności swojéj, samoistniejszego życia. Nie prędzéj wychodził z oczywistego błędu, aż wszyscy się już z niego otrzęśli; wówczas i on za tłumem idąc, zwracał się na drogę nową.
Lubiąc świat i wszystkie jego próżności, życie, zabawy, rozrywki, próżnowanie, pan Paweł miał więcéj jedną namiętnością od brata: był próżny i dumny, potrzebował znaczenia i starał się o nie, szukając go w urzędach, w dekoracyach, w stopniach hierarchii służbowéj. To przynajmniéj miało tę dobrą stronę, że pan Paweł brał udział w życiu czynném i nie odcinał się od niego, owszem usiłował w niém zająć stanowisko jak najokazalsze. Jakkolwiek formy miał najgrzeczniejsze i wielce powabne, w obejściu z ludźmi był pobłażający, serce miał poczciwe i dobre, duma, która się na wierzch przez to wszystko przebijała, zrażała ku niemu i czyniła go prawie śmiesznym.
Stopniami idąc od powiatowego marszałka, pan Paweł starał się o prezesostwo, które otrzymał, a dziś był w trakcie ubiegania się o marszałkostwo gubernskie, cel życzeń i pragnień tajemnych, których dlatego tylko nie zdradzał, że osiągnienia ich nie był pewnym. Zabiegi jego, zresztą uczciwe, ograniczały się jednaniem sobie przyjaciół między osobami, jakikolwiek wpływ posiadającemi. Nie pominął on żadnych imienin znaczniejszych w gubernii osób, żadnego balu w mieście, przyczyniał się do wszystkich przyjęć uroczystych, kilka razy do roku pędził pocztą z powinszowaniami stopni i krzyżów, słowem, starał się być jak najlepiéj widzianym, szlachtę ujmując popularnością, aby ją do wyboru nakłonić. Dom jego ustawicznie otwarty, okazywał, żo przyszły wysoki urzędnik nie szczędziłby kosztu na okazałe reprezentowanie szlachty; gorliwe wsta-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.