Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

wianie się w interesie każdego przekonywało, że obowiązku opieki i pośrednictwa dopełniać będzie serdecznie... Ale! ale! niestety! daleko mu było jeszcze do tego pożądanego munduru i tytułu; a nikt mu tyle nie szkodził co pułkownik Delrio, który z nim będąc na zimnéj grzeczności, z żoną podzielał nienawiść ku prezesowi.
Prezes mógł miéć lat pięćdziesiąt, niektórzy dawali mu nawet więcéj, ale na twarzy jego nie widać było tego wieku: świeży był, czerstwy, bardzo przystojny jeszcze i trochę tylko łysy. Słusznego wzrostu, suchy, wysmukły, dobrze się ubierając, postawę miał tak szykowną, że zdala na młodzieńca wyglądał. Trochę téż może nadto pamiętał o tém, że był piękny, a za mało, że nim być przestał... ubierał się wytwornie, gonił za modą i choć żonaty, przy kobietach nazbyt był galantem.
W pierwszéj jeszcze gorączce młodości, dość nierozważnie ożenił się był pan prezes z kobietą bardzo piękną, rozwódką czy wdową po jakimś gienerale, Niemką, kobietą europejskich jak on salonów, która kraju ani pojąć, ani do niego się przyzwyczaić nie mogła. Pani von Dragen nie przyniosła mu nic w posagu prócz ślicznéj, wybielonéj i wyróżowanéj twarzyczki, którą wprędce róż i bielidło zniszczyło, nerwów, spazmów, niepomiarkowanéj potrzeby bawienia się i wielkiego talentu na arfie, na któréj grając, miała zręczność ślicznemi pochwalić się rączkami. Równego z prezesem wieku, postarzała daleko prędzéj od niego, co ją naturalnie w najgorszy wprawiało humor, i kaprysiła jeśli siedziała w domu, do czego już przywykł pan Paweł tak, że nawet na to nie zważał. Co roku niemal jeździła do wód, do morza, do powietrza, do słońca, szukając roztargnienia po całém świecie, a nigdzie nic prócz ziewania nie znajdując. Dzieci nie mieli wcale, i to jeszcze nieszczęśliwszemi czyniło ich oboje; prezes wszakże, jak skoro jéjmość wyprawił z domu, humor odzyskiwał i kawalerskie swobodne wiódł życie... Uczucia niezużyte w sercu jego wszystkie się przelały na dzieci brata Jana, na Annę szczególniéj; był ich opiekunem wraz z Atanazym, drugim bratem chorążyca, i cały się im poświęcił. Mieszkając niedaleko, w Zagórzu, nie spuszczał ich z oka, czuwał, troskał się, zarządzał majątkiem, pomagał w interesach, i kochał ich jak własne dzieci, kochał ich jeszcze całą nienawiścią, jaką miał ku pułkownikowéj, starając się im zastąpić matkę, któréj przystępu bronił do Anny i Juliana.
Jak Anna była właściwie duszą Karlina, tak prezes w nim gospodarzem; Julian robił, co chciał i ile chciał, nikt mu się nie sprzeciwiał, nikt nim nie kierował; ale prezes praktyczniejszy, pracowitszy, czuwał zawsze, i nie dając czuć tego, że radzi lub pomaga, oszczędzając miłość własną słabego Juliana, zostawując mu nawet