Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

zasługę, umiał tak posiłkować mu, że Julian mimo wstrętu do pracy i interesów, rządził się bardzo dobrze. Powodzenie to dziwiło go i zachęcało, nie miał wygórowanéj zarozumiałości, chętnieby był się uznał niezdatnym, żeby mu pozwolono próżnować, a prezes tego nie dopuszczał.
Nic nie powiedziano pułkownikowéj o przyjeździe prezesa, ale że to był trzeci czy czwarty dzień pobytu jéj w Karlinie, przeczuwała go już niespokojna. Julian z Anną, jak tylko dojrzeli kocz pana Pawła, porozumieli się wzrokiem, i brat powoli wysunął się z pokoju. Zastał już prezesa chodzącego po salonie i szukającego zwierciadeł, w którychby mógł włosy, suknie i cały swój strój poprawić, bo o to dbał nadzwyczajnie.
— A! kochanego stryjaszka!
— A! kochanego bratanka! — z uśmiechem powitał go pan Paweł.
— Jakże zdrowie?
— A wasze?
— My dobrze, ale mama, która tu do nas przyjechała, dość mocno zachorowała...
— Po cóż bo jeździ! po co jeździ! — z udaną dobrodusznością rzekł prezes, idąc do zwierciadła — moglibyście do niéj pojechać na dzień jaki... z jéj zdrowiem...
— Chciała widziéć Emilka...
— Nic mu teraz nie pomoże! — ponuro rzekł prezes — no! a Anusia?
— Przy matce...
— Pułkownikowa nie wychodzi?
— Nie, od trzech dni Greber jéj zakazał...
— A! jest i Greber!
— Mama bo wcale była nie dobrze...
— A pułkownik nie przyjeżdżał?
— Nie kazała mu pisać, że chora...
Prezes lekko ramionami ruszył.
— Wątpię, żeby tu jéj było nawet wygodnie... i o męża musi być niespokojna...
— Ale i wyjechać jéj niepodobna, mój stryju, niepodobna — dobitnie rzekł Julian — musi zabawić jeszcze dni kilka, dopóki sił nie nabierze...
— Nic nie mam przeciwko temu — rzekł prezes sucho — no? a widziéć się z nią nie będę mógł?
Julian trochę się zmieszał.
— Mój drogi stryju — rzekł zbliżając się do niego — ty mnie