rozumiesz... proszę cię, nie przymuszaj ją do widzenia się z sobą, ona cię ceni, ale wiész, jak ją to porusza...
— Nie wiedziałem, że to ją porusza... ale kiedy chcesz, widziéć się nie będę... nigdy nie byłem ani natrętem, ani niegrzecznym...
Julian zbliżył się, by go uściskać, a prezes ze łzą w oku do piersi go przytulił; wtém wszedł Greber.
— A! pana konsyliarza! — odezwał się pan Paweł, witając go zdaleka i obojętnie. — Julku... każno mi dać śniadanie...
Julian wyszedł, prezes odwrócił się do Grebera.
— Co tam pani pułkownikowéj — zapytał — czy istotnie chora, czy jéj tylko chorować potrzeba?
Greber polityk, ruszył ramionami, nie wiedząc, co odpowiedziéć.
— No! jakże, jużciż trzy dni ją kurujesz, musisz pan wiedziéć, co jéj jest?
— Coś nerwowego, trochę kataru, mały nieład w funkcyach żołądkowych...
— No! to chwała Bogu, że nie coś straszniejszego — rzekł prezes — wody pomarańczowéj, magnezyi i będzie zdrowa; a na katar, doktorze, doświadczyłem, nic lepszego nad przejażdżkę i świeże powietrze.
Greber się uśmiechnął, Julian wszedł i rozmowa się przerwała... gdy w téjże chwili znać dano, że pułkownik przyjechał. Prezes nieco się zmarszczył, nie potrafił pokryć przykrości, doznanéj w pierwszéj chwili, ale natychmiast siłą woli wesołość i swobodę odzyskał. Był bowiem panem siebie, jak mało ludzi.
Prezes i pułkownik, dla powierzchownego człowieka, prawie byli jednym typem, różnili się jednak wielce od siebie; choć na pozór do jednéj klasy towarzystwa, do jednego należeli cechu, wielki odcień dzielił ich przecie. Oba byli z profesyi pięknemi i oba pamiętali o tém dłużéj, niż wypadało na poważnych ludzi; oba lubili świat i próżności jego, oba wykształceni zostali za granicą i cudzoziemską wytworną mieli formę towarzyską; spostrzegłeś jednak łatwo, że między niemi ogromna była przestrzeń. Pułkownik udawał pana, nie czując się nim, prezes nie będąc nim z majątku, przekonany o pochodzeniu i wsparty wspomnieniami, nosił swe państwo w sercu i na czole; pułkownik nie umiał dać pokrywki przystojnéj swym namiętnościom, kompromitował się grą niepomiarkowaną, hulanką i ładnemi twarzyczkami, dla których słabość jego była aż nadto widoczną i bardzo niestarannie pokrytą; prezes zarówno słaby, nie dawał się nigdy schwytać na dowodach swych słabostek; mówiono, domyślano się, ale nikt mu nie mógł postawić w oczy świadków winy, i pan Paweł głośno i śmiało o moralności miał prawo rozprawiać
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.