— Gdzież tam! życie z nich błyska... a może trochę miłości... trochę tęsknoty...
Pułkownikowa uczuwszy nieprzyzwoitość męża, spuściła wzrok i zarumieniła się jak piętnastoletnie dziewczę; on ją objął z uśmiechem rozpustnika i w czoło pocałował.
— Tylko mi nie choruj — rzekł wesoło — ile razy do tego Karlina przyjedziesz, pełnego widm i wspomnień czarnych, zawsze to zdrowiem przepłacasz.
— A! tu moje dzieci! — szepnęła pani Delrio...
— Któż ci winien, że ich nie masz więcéj? — odezwał się krotofilnie pułkownik — trzeba było postarać się, żeby i w Lutkowie z para ich krzyczała ci nad głową...
— Bóg nie chciał...
— Nie mieszajmy do tego pana Boga!... paniś sama winna!... Nie dosyć kochasz męża...
— Mój Wiktorku!
— Moja Tekluniu!
Delrio jeszcze parę razy pocałował i popieścił żonę, i dopełniwszy tego, co miał za obowiązek, odezwał się siadając w krześle...
— Kiedyż pojedziemy?
— Nie wiem, doktor mi nie pozwala.
— Ale ten dyabeł prezes już się przystawił!
Pułkownikowa porwała się z krzesła cała zmieniona, pobladła i wzruszona.
— Prezes! jest? Kto ci mówił?
— Widziałem go... słodki jak lukrecya... przyjmował mnie przed chwilą...
Pułkownikowa usiadła.
— A! przyjechał! — odpowiedziała — masz słuszność, potrzeba jechać... nie możemy żyć pod jednym dachem...
— Nie powiem i ja, żebym go ubóstwiał — rzekł Delrio — ale dzień z nim jakoś wyżyjemy... Jużciż znowu potrzeba mu okazać, że się go nie boimy i że od niego nie uciekamy.
Pani nic nie odpowiedziała, spuściła głowę, zasmuciła się, zamyśliła.
— No! rozpędź-że te chmury, które prezes z sobą przywiózł — odezwał się mąż — nie myśl o tém... spojrzyj na mnie temi swemi piętnastoletniemi oczkami, które mnie przepalają do kości... Tekluniu! chère ange!
Próżne były starania pułkownika, usiłującego w żart obrócić zły humor żony; pani Delrio pozostawała chmurna i gniewna...
— Seryo — rzekł po chwili pułkownik — z tego wstrętu do
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.