Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

cować muszę, dlatego, żeby braciom może oszczędzić potu i mozołów w przyszłości...
— Myślisz więc, że ja, co ci się tak swobodnym wydaję, jestem nim w istocie? To znowu tyś popełnił omyłkę... każdy z nas dźwiga jakieś brzemię; mnie interesa i obowiązki światowe tyle męczą, co ciebie gospodarstwo; wolałbym czytać, podróżować, marzyć, kochać i dumać w krześle szerokiém...
Rozśmieli się oba spoglądając sobie w oczy.
— Ale — dodał Julian żywo — nie wyłamując się z pod powszechnego, jak widzę, prawa, mogę przynajmniéj wymagać od losu, żeby mi tyle dał co starzy dramatycy swoim kochankom... jednego choćby powiernika i przyjaciela... Ulitował się nademną los, żeśmy się spotkali... musisz bywać w Karlinie, myśmy tak sami! musisz mi pozwolić zajrzéć do twego cichego pokoiku!
Aleksy oczy spuścił, podając dłoń przyjacielowi.
— Porozumiejmy się — rzekł poważnie — nie sądź, żebym ja mało ciebie i twą przyjaźń cenił; nie myśl, żeby mnie jakaś śmieszna duma szlachecka odpychała od ciebie, dlatego żeś ty panem a ja ubogim o kilku chłopkach rolnikiem; są ważniejsze powody, dla których nie śpieszyłem do ciebie, nieraz o tobie myśląc. Musiałem wprzódy obyć się ze stanem moim i wrosnąć w ten zagon, który uprawiać przeznaczeniem mojém; obawiałem się być wciągniony w sferę niewłaściwą. Chcę mojéj pracy być winien przyszłość, a nie plecom, stosunkom, łasce losu i ludzi; do celu idę wprost jak strzelił, bez żadnych szachrajstw i wykrętów.
— Zdaje mi się, że ja ci w tém nic nie przeszkodzę, mój Aleksy — odezwał się Julian — będę umiał szanować twoję pracę, ubóstwo, twój czas i niezawisłość... ale nie sądź, żeby jakaś chorobliwa czułość i potrzeba skarżenia się pędziła mnie ku tobie. Zdaleka patrząc na Karlin, na to stare zamczysko, na mury jego, słuchając o nas od ludzi, nie domyślasz się, ile rzetelnego cierpienia, ile boleści Bóg zesłał na tych wybranych i swobodnych ludzi... O! biedni i my jesteśmy! a powiem ci szczerze, w naszém kółku przed nikim ust otworzyć nie mogę i serca obnażyć... przywykliśmy, my panowie, jak wy nas nazywacie, powierzchownie brać wszystko i sądzić z pozoru; mamy współczucie dla wszystkich, ale dla nikogo rady; odpychamy, co tylko trąci obowiązkiem, co potrzebuje surowego zastanawiania, czego w żart obrócić nie można... Dlatego gdy który z nas zachoruje, musi lekarza szukać nie pomiędzy swemi, ale w ludziach, co równo cierpiąc, inném okiem patrzą na boleść, których usta nie zmazały się szyderstwem i nie nałożyły do żartu z całego świata... Prócz siostry, któréj nie ze wszystkiego zwierzyć się