mogę, nie mam przyjaciela! — dokończył Julian — a cierpię często nad siły, gdy jedno może słowo uleczyćby mogło tę chorobę duszy.
— To jedno słowo téż tylko zawszebym ci powtarzał — odezwał się Aleksy — tém słowem jest wiara, przekonanie, że nie mamy tu ani czasu, ani prawa do szczęścia, ale plac próby i godzinę pracy... Nie upadajmy na duchu, a czy mniéj, czy więcéj przebolim, wartoż tak bardzo stękać?
Rozmowa byłaby się dłużéj zapewne pociągnęła między przyjaciołmi, gdyby jéj wcale niespodziewane wejście nowego gościa nie przerwało; Aleksy spojrzał na drzwi i zobaczywszy go, zmieszał się na chwilę; ale krótko trwało to wrażenie, pośpieszył i rękę mu podał z uszanowaniem i życzliwością... Julian choć tego nie zrozumiał, bo strój przybyłego nie tłómaczył mu wcale przyjęcia tak poufałego, wstał i ukłonem go powitał.
Była to postać tak osobliwa i dziwna, jakiéj nie łatwo napotkać; wpatrzywszy się w nią, odgadłeś zaraz, że dziwny zbieg okoliczności pchnął tego człowieka poza zwykłe drogi żywota i postawił go całkiem osobno, nie dając już podciągnąć pod żadną klasyfikacyę towarzyską. Strojem był to wieśniak prawie, twarzą pan jeszcze, obejściem i mową czémś pośredniém; stanu jego niepodobna się było domyślić.
Starzec to był siwy, ogromnego wzrostu, silnie zbudowany, krzepki, z ręką żylastą, ale piękną, postawy poważnéj, niemal dumnéj; długa broda biała spadała mu na piersi, głowę całkiem prawie miał obnażoną, brwi nadzwyczaj obfite i nastrzępione dziwacznie. Rysy jego szlachetne, niepospolitym odznaczały się wyrazem spokoju i jakiéjś wyższości, jak gdyby zerwawszy ze światem, ani się go już lękał, ani pragnął, ani dbał o niego; wyraz taki nadaje czasem upojenie tylko i starzec téż był jakby pijany swoją przeszłością. Marszczki grube na czole, spalone od słońca policzki, skóra stwardniała od powietrza, wiatru i słoty, nie dozwoliły jednak temu obliczu, któreby za wzór apostoła lub męczennika przystało, stać się pospolitém i powszedniém; wpośród stu innych zwracało ono oczy i uderzało pięknością swoją. Ubiór starca niczém go nie różnił od prostego wieśniaka lub zagrodowego budnika: na nogach miał łapcie lipowe, na barkach czystą sukmanę siwą, pas czerwony, a żylasta szyja opasana była rąbkiem zgrzebnéj czarnéj koszuli. U pasa w kaletce brzęczał nóż, krzesiwo, przetyczka, a tuż kwitła krótka fajeczka gliniana, z maleńkim drewnianym cybuszkiem. Wszedłszy, stary zmierzył okiem obu, zdawał się sobie coś przypominać spojrzawszy na Juliana, i wstrząsłszy rękę Aleksego obejrzał się szukając krzesła. Gospodarz podał mu je uprzejmie, gość usiadł,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.