kopę lat przerzuciło za siebie i doszło do chłopskiéj świty... nie z potrzeby, bobym może mógł jeszcze stroić się jak drudzy i okpiwać państwem, ale z dobréj woli...
Starzec puścił kłąb dymu, pochylił głowę i westchnął.
— Jużciżem winien, panie Karliński, tłumaczenie z mojéj świty i łapciów? Muszę ci więc cokolwiek o sobie powiedziéć, żebyś tak bardzo wielkich na mnie oczu nie robił. Znasz Perewerty? Jest to klucz, tysiąc dusz, o dziesięć mil stąd; dałem go córce mojéj w posagu!
— Pani Izydorowéj? — zawołał Karliński.
— Mojéj Marysi — uśmiechając się rzekł stary — i Marysia w koronkach i brylantach, a Junosza w siermiędze... poczciwe dziecko! chodzićby mi tak nie dało, gdyby nie moja wola i własna ochota... bo mi tak mospanie lepiéj. Dużo się, dużo przeżyło i przyszło do przekonania, że najlepsze życie jest życie najprostsze, najmniéj potrzeb, najwięcéj swobody, ludzi niewielu, nałogów żadnych, o ile możności... Za młodu kręciła mi się głowa jak innym, wziąłem po rodzicach kilka milionów, imię piękne, a temperament szalony; jak w wodę rzuciłem się w świat... było mnie pełno wszędzie, za granicą, w domu, przy wszystkich pięknych paniach naszych czasów, które dziś są zgrzybiałemi babami, przy stolikach gry, po najlepszych towarzystwach, gdzie tylko życia z nowéj beczki skosztować było można. Znudzony jednym napojem, składałem nie na siebie, ale na to czém gasiłem pragnienie, szedłem w drugą stronę, błądziłem, biłem się, męczyłem szalejąc i siwiejąc, aż przecie się opamiętałem. Doświadczenie mnie nauczyło, żeśmy wszyscy postrzeleni; zdaje się nam, że gdzieś może być lepiéj, inaczéj, że kolor sukni lub smak potrawy stanowi szczęście i spokój, a wszystko to fałsz wierutny... Ludzie, Boże odpuść, co do nogi z jednéj gliny ulepieni; życie wszędzie jednakowe, najbezpieczniéj tam, gdzie potrzeb najmniéj i najmniéj groźny upadek... Dobrowolnie wystawiłem się na próbę jak najprostszego życia po najwykwintniejszém, i tak mi z tém dobrze, że innego znać nie chcę... Mieszkam w chacie, w lesie, który sobie ekscypowałem; prosta baba jeść mi warzy, poluję, fajkę palę, odwykłem od wszystkiego, bez czego człowiek się obejść może, nawet od salonu, w którym większe pół życia strawiłem, i dalipan bardzo mi z tém dobrze...
Julian słuchał trochę zdziwiony, trochę niedowierzający.
— I nic-że to hrabiego nie kosztowało, nagle tak życie odmienić?
— Jakto nie kosztowało? — zawołał stary — ale od czegoż rozum? W pałacu byłbym się na śmierć zanudził; siły mnie opuszczały, głupie myśli zaczęły się snuć po głowie, o włos, żem się
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.