niejszą opieką otacza Brańskich, nosili się wysoko, zostawali niegdyś w poufałych stosunkach z najarystokratyczniejszemi rodzinami w Europie i mieli związki z domami panującemi. A lubo w chwili rozpoczęcia powieści znajdują się jakoby osamotnieni, a majątek ich dla obcych przynajmniéj oczu wydaje się mocno poderwanym tak, że lada chwila runąć może, oni sami o tém nie wiedzą, a przynajmniéj wiedziéć nie chcą; sądząc, że to chwilowe tylko dopuszczenie boże, za pośrednictwem którego Stwórca wszechrzeczy doświadcza swoich wybrańców, ażeby niebawem przywrócić im blask pierwotny. Szambelan, jako najstarszy w rodzinie, prawom swoim, uznawanym dobrowolnie przez resztę członków, zawdzięczał powagę bezwzględną i cześć najgłębszą; na niego zwracali ciągle baczne wejrzenia bracia, dzieci i całe otoczenie; jemu starano się oszczędzić za jakąbądź cenę trosk i kłopotów. A szacunek ten i poważanie jednały mu nie tyle osobiste jego przymioty, ile stanowisko jego w rodzinie: był on niejako symbolem władzy prawowitéj, był najwyższym szczytem w hierarchicznéj budowie rodzinnéj. Żeby utrzymać przygasającą świetność rodu, gienerał zrzekł się dobrowolnie praw do dziedzictwa i został kawalerem maltańskim; młodszy brat ułomny przywdział suknię duchowną i znaczne dochody biskupie oddawał na dwór szambelana; książę Robert, syn szambelana, gotów był opuścić kobietę, którą kochał i ożenić się z bogatą hrabianką całkiem mu obojętną; siostra zaś jego, księżniczka Stella, ofiarowała rękę synowi dorobkiewicza, którymby w innych okolicznościach pogardziła z lekceważeniem. Nawet szlachcic Gozdawski, plenipotent książąt, przez długoletnie z niemi zetknięcie tak się przejął ideą wielkości Brańskich, że na chwilę nie przypuszczał możności ich upadku i w rachunki nie wglądał. Ażeby zaś zapotrzebowaniom gotówki ze strony dworu i wypłaty procentów ze strony wierzycieli uczynić zadość, pożyczał wszędzie, dopóki tylko znajdował kredyt, zapewniając każdego, że niéma pewniejszego umieszczania kapitałów jak na majątkach książąt.
Gdy rysy zwiastujące ruinę ukazują się na gmachu pomyślności Brańskich, oni łudzą się jeszcze ciągle, rachując nie na siebie, lecz na pomoc obcą. „Zobaczycie — mawiał książę gienerał — że to jeszcze wszystko jakoś szczęśliwie się skończy. Jeszcze jest tysiące środków, o których się w pierwszych chwilach nie pomyślało. Ja mam rozległe stosunki; nasza rodzina znaną jest całemu światu; nie dadzą jéj upaść. Esterhazowie, spokrewnieni z nami, są niezmiernie bogaci. Napiszę do cesarza austryackiego, do króla bawarskiego, do Rotszyldów. Ze starym Rotszyldem byłem za pan-brat; lubił mię bardzo... To są ich listy”...
Rachuby te zawodzą. Obcy o rodzie Brańskich oczywiście ani
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.