szedł do swojego dworku, a pan Jozafat pozostał w głębokich rozmysłach. Splunął tylko spoglądając na szwagra i ruszył ramionami...
Obok mieszkający Teodor Prus-Pierzchowski, brat pani Butkiewiczowéj drugi i rodzony Pryscyana, był w stajni około koni, gdy mu się koczyk mignął, i nie powiem, żeby to zjawisko nie zrobiło na nim wrażenia.
— Po co do Drabickich? — począł argumentować powoli — po co? nie wiem. Tak jest — nie wiem; ale to wiem, że kiedy gość przyjeżdża rzadki, miły, dobywa się butelka z lochu i wychyla się zdrowie jego... Gdybym zaszedł do Drabickich!... Ale by się ogolić potrzeba... Wieczór... na wsi, możeby uszło i nieogolonemu... a butelka będzie pewnie.
W tém nos w nos spotkali się z Pryscyanem; — jakkolwiek rodzeni, nic a nic nie byli do siebie podobni. Teodor, szlachcic hreczkosiéj, lubił buteleczkę i zbierał grosiwo. Pryscyan stroił się, łożył na konie i bryczki, częściéj siedział w miasteczku niż na wsi pilnował gospodarstwa, śpiewał przy gitarze i udawał eleganta... palił nawet cygara. Pryscyan był już wystrojony i kroczył ulicą jakby do starego dworu...
— A to dokąd? — zapytał Teodor zatrzymując go.
— Na przechadzkę... — obojętnie odparł Pryscyan.
— Tere-fere! Kpij zdrów! Do Drabickich! Ktoś tam pojechał!
— Ale nie do Drabickich!
— Co ty mnie gadasz! pewnie ponczyk będzie...
— A tobie ponczyk w głowie! — zaśmiał się młodszy.
— Przyznaj się...
— Mówię ci, że idę na przechadzkę...
— No, to ruszaj z panem Bogiem...
Pryscyan uszedłszy kroków kilka, nie chcąc się wydać przed bratem, że idzie do starego dworu, udał się boczną ulicą, gdzie był dworek wdowy Butkiewiczowéj i Jacka Ultajskiego, dwóch nam jeszcze nieznanych obywateli w Żerbach zamieszkałych. Wdówka po panu Celestynie, bracie Jozafata, bezdzietna, niegdyś piękna wcale, ale niestety od lat dziesięciu podobno skończywszy trzydzieści, nie pożegnała na progu dojrzałości nadziei zamąż pójścia. Lat dwanaście starała się napróżno o męża, łapiąc z kolei sąsiadów i żadnego pochwycić nie mogąc; w ostatku szalenie, namiętnie, desperacko zakochała się w Pryscyanie Pierzchowskim, który właśnie około jéj dworku przechodził. Los chciał, że z wychowanką swą Madzią, mogącą miéć lat około dziewięciu, stała we wrotach, gdy się przy nich Pryscyan pokazał, i zatrzymała go impetycznie.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.