— Proszę pana, proszę pana! na chwilkę! tylko się coś spytam...
— Co pani każe! — rzekł grzecznie uchylając czapki przechodzący...
— Widział pan?...
— Co?
— Koczyk, który do starego dworu pojechał!
— Nie, nie uważałem...
— Kto to może być?
— Nie wiem...
— Nie wstąpi pan do mnie... — wdzięcząc się spytała dojrzała wdówka...
Pryscyan zawahał się, ale jakoś mu nie wypadało odmawiać; chciał brata zbić z tropu i zaszedł na chwilę do pani Celestynowéj, którą uszczęśliwił przybyciem swojém tak, że o koczyku nawet zapomniała... Już mieli z dziedzińczyka wchodzić do dworku i wdowa poczynała od westchnienia rozmowę sentymentalną, gdy ogromne:
— Za pozwoleniem! — ryknęło tubalnym głosem z za płotu.
Był to głos pana Jacka Ultajskiego, sąsiada pani Celestynowéj, u którego, jak-eśmy mówili, trzymał dzierżawę Aleksy. Pan Jacek dawniéj bywał ekonomem i rządcą, na tych funkcyach dorobił się kapitaliku, za który kupił schedę w Żerbach, sam na niéj w początku gospodarzył z żoną, ale z chłopami swemi do ładu przyjść nie mógł, źle mu jakoś rodziło i dzierżawą ją wypuścił. Była to zamaszysta figura, z wielkiemi wąsami, na codzień pokazująca się w kapocie, a w niedzielę w węgierce, zresztą, byleby go nie zaczepiano, niezły człowiek i mający pasyę zapraszania do siebie i zawiązywania stosunków. Pani Celestynowa podniosła głowę przestraszona, żeby jéj nie odebrano złapanego Pryscyana, pan Pierzchowki trochę się zmieszał pochwycony na gorącym uczynku grzecznostek dla niemłodéj wdowy, oboje zatrzymali się.
— Państwo wiecie, co się święci — rzekł Ultajski.
— A co?
— Wszak ci to jacyś wielcy goście pojechali do starego dworu... Kocz, cztery konie...
— No to cóż, sąsiedzie — odparł Pryscyan — niech zdrowi przyjmują.
— Nie pójdziemy zobaczyć, kto to taki?
— Ja nie — rzekł Pryscyan, nie chcąc się przyznać do ciekawości.
— Ja mam trochę interesiku do mego posesora, to się może powlokę... — odstępując od płotu, rzekł Ultajski — do widzenia!
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.