I okiem szyderskiém zmierzył eleganta, wolnym krokiem postępującego ku dworkowi pani Celestynowéj.
— Patrzajcie! — mruknął do siebie — złowiła go! no! no! tegom się nie spodziewał, baba starsza od mojéj. Bezdzietna, ale różnie ludzie o wychowance jéj gadają... nie wiadomo, skąd się to wzięło, cząstka licha! długów dosyć. Trzeba Pryscyana ostrzedz, mógłby sobie lepszą partyę znaléźć...
Tak więc w całych Żerbach widok koczyka Karlińskiego zrobił niepospolitą sensacyę; nie uszedł on niczyich oczów i wszyscy sposobili się pod różnemi pozorami zajrzéć do starego dworu, aby się osobiście przekonać, kto był ten gość i po co przyjechał do Drabickich.
Aleksy, Julian i stary hrabia siedzieli, niczego się nie spodziewając, przy herbacie, gdy w ganku Kurta stary począł naszczekiwać. Pani Drabicka dobrze znała głos jego, bo Kurta na każdego szczekał inaczéj: na żydów napadał z ogromnym wrzaskiem, dziadów odpędzał ujadaniem zapalczywém, znajomszych zaś oznajmywał kilką, jakby z obowiązku tylko wyrywającemi mu się wykrzyknikami. Nie ruszył się nawet z ganku, i parę razy odezwawszy się, ucichł; pani Drabicka wyjrzała oknem i poznała pana Mamerta Butkiewicza, który włożywszy na się starą kurtkę zrobioną z granatowego fraka, kroczył wprost do dworu; zobaczył go także Aleksy i trzeba wyznać, że na ten raz niebardzo był rad gościowi; ale cóż z nim miał począć?
Śmieszna postać pana Butkiewicza, w szaraczkowych hajdawerach, w spencerze granatowym, z laską sękatą w ręku, w ryżéj peruczce na głowie, z twarzyczką pokrzywioną i małemi kolącemi oczkami, już się wsunęła do pokoju, z powagą i dumą witając gospodynię, lisiém wejrzeniem obejmując gości. Wszyscy się ruszyli witać, stary tylko hrabia nie wstał od swojéj misy słodkiego mleka. Julian musiał się od śmiechu wstrzymać, bo nie chciał nikogo obrazić; ale ta karykatura niesłychanie mu się wydała pocieszną; spojrzeli na siebie z Aleksym znacząco.
— Dużo masz takiego kalibru sąsiadów? — zapytał Julian pocichu.
— Tylko sześciu — odpowiedział Aleksy — nie wątpię, że ci się wszyscy zaprezentują, twój koczyk ich tu sprowadzi, ciekawi są, kto do nas mógł zajechać, bo u nas nikt zwykle nie bywa... zobaczysz...
— Sąsiedztwo nie ciekawe! — rzekł sobie Julian w duchu — biedny Aleksy!
Tymczasem pan Butkiewicz, równie dumny jak skąpy, przywitawszy się z gospodynią i z podełba obejrzawszy przytomnych, za-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.