Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

siadł, rozpierając się w krześle na pierwszém miejscu, najdziwniejszemi minami usiłując sobie nadać powagę, któréj nie miał ani w charakterze, ani w powierzchowności; rozmowa już się kleić poczynała, a pani Drabicka szanując piętnastu chłopów sąsiada, dosyć go przyjmowała grzecznie, gdy Kurta drugi raz w ganku naszczekiwać zaczął.
— A to skaranie boże! — mruknęła pani Drabicka — znowu ktoś.
Był to wystrojony w granatową węgierkę pan Jacek Ultajski, niby to z interesem, ale w istocie tylko z ciekawością i myślą tajemną zaproszenia gościa, gdyby można do siebie na wieczerzę. Tego znowu, jako jurisdatora, przyjąć było potrzeba uśmiechem. Julian spojrzał na Aleksego, ruszyli ramionami; ledwie usta otworzył pan Jacek, pochodzenie swe zdradził i zdawało się nawet Karlińskiemu, że go już gdzieś widział, i nie mylił się, bo ostatnia służba Ultajskiego była w kluczu Karlińskim... Gdyby był wiedział, że spotka się z Julianem, nie takby z interesem śpieszył; ale wszedłszy, siedziéć już musiał, odstąpiwszy tylko projektu wieczerzy.
Tylko co się porozsiadali wszyscy, dając miejsce panu Jackowi od żony swéj komplement prawiącemu gospodyni, gdy Kurta zahaukał jeszcze... pani Drabicka nie wytrzymawszy już, półgłosem odezwała się — ze skaraniem bożém.
Na progu uśmiechała się mała, niepoczesna, głupawa figurka ojca dziesięciorga dzieci i męża Anieli z Pierzchowskich Butkiewiczowéj, pana Jozafata, który w płóciennym surduciku, mimo wiadomości żony, wyrwał się do starego dworu, zobaczyć, co się tam dzieje. Zobaczywszy brata Mamerto, pan Jozafat zmieszał się, gorzéj jeszcze skłopotała go przytomność Ultajskiego, z którym był, z powodu żony, w najgorszych stosunkach, tak, że się odgrażali, wzajemnie omijając, kijami dać sobie przy pierwszéj zręczności. Obchodząc więc Ultajskiego, w kątku usiadł ledwie pan Butkiewicz, gdy tuż za nim wpadł raźniéj od wszystkich, może najśmieszniejszy z nich, pan Pryscyan Prus-Pierzchowski, który z objęć swéj wdowy się wyrwał, przyrzekając zdać jéj sprawę wieczorem ze swych odwiedzin. Ten był tak nieoszacowany ze swą elegancyą pozawczorajszą i miną karykatury Daumiera, tak pewien siebie i wyższości swéj nad sąsiadów, że Julian, którego przybywający zaczynali już męczyć, rozdobruchał się na widok jego...
Pryscyan miał włosy rudawe, długie, spadające na barki i przedzielone na czole z symetrycznością, zdradzającą pomoc życzliwéj jakiéjś rączki, wąsik wymuskany, podbródek obfity, szarawary w kraty, jakie tylko na kołdrach widziéć się dają, kamizelkę podobnąż à l’anglaise i surducik niewiele dłuższy od spencera pana Ma-