sztywne było, zimne, niespokojne i zdawało się tylko wyglądać chwili oswobodzenia i rozejścia — wszystkim, nie wyjmując prezesa, trudno tak wyżyć było... długo; wszyscy rozchodzili się zmęczeni, rozgniewani w duszy, z przekleństwem lub łzą boleści przytrzymywaną, by jéj wraże oko nie postrzegło.
Jeśli kogo, to Annę i Juliana bolał najsrożéj ten stan rzeczy; nigdy sobie nie powiedzieli, jak na tém cierpieli, ale wejrzenie często dawało im poznać, co się działo w duszy. Anna, któréj całe życie było poświęceniem bez granic, posłannictwo swe anioła pokoju, pociechy i miłosierdzia przyjąwszy z zapałem męczennicy, mniéj już każde drobne, pojedyńcze uczuwała zadraśnięcie, gdy Julian słabszy, bardziéj ceniący spokój, gryzł się niém niewymownie, zmuszony w głębi serca taić to, czego doznawał. I czoło jego osłaniały téż chmury, a siostra często go znajdowała bezsilnym, z oczyma zwilżonemi, siedzącym jak posąg zamyślenia na grobowcu Medyceuszów. Ciągłe wpatrywanie się w Emila, którego stan zatruwał Julianowi prawie każdą życia godzinę; uczucie niepokoju, rodzące się z tych niechęci codziennych, wlewało w jego duszę tęsknotę i smutek, któréj nic rozerwać nie mogło. Uboczna téż może jeszcze jedna przyczyna usposabiała go także do tego smutku, który prezesa codzień czynił oń troskliwszym.
Opisując mieszkańców Karlina, nie wspomnieliśmy jeszcze o jednéj zamieszkującéj tu istocie, która na oko niewiele zajmując miejsca, ważną przecie w życiu codzienném Anny i Juliana odgrywała rolę... W roku urodzenia Anny trafiło się, że na jednym z folwarków Karlina gospodarujący ekonom ożenił się był z garderobianą pani chorążycowéj; małżeństwo trwało krótko bardzo, i dając życie córce, biedna kobieta sama je utraciła. Wkrótce potém mąż, który szalenie był przywiązany do niéj, sierotę odumarł. Państwo Karlińscy z politowania wzięli dziecię do dworu i zajęli się jego wychowaniem; nie myśleli wcale wysilać się na nie i poczęli jak zwykle z wychowankami tego rodzaju, które muszą w dzieciństwie znosić dziwactwa sług wszystkich, dopóki same na niezawiślejszą służbę nie wyjdą. I byłaby się może mała Apolonia sponiewierała, gdyby zawczasu nadzwyczajna żywość, dowcip, ładna twarzyczka i niesłychana łagodność charakteru nie uczyniły ją ulubienicą pani i pana. Bawiono się śliczną Polą (bo tak ją przez skrócenie zwano), dozwalano jéj bawić się z Anną; Anusia przywiązała się do niéj całą duszą i z garderoby przeszła sierotka do pokoju, a gdy przyszedł czas wychowania i nauki dla córki domu, Pola pozostając z nią razem, równie staranną odebrała edukacyę i tyle co ona, może więcéj, potrafiła z niéj korzystać.
Wprawdzie pokilkakroć robiono sobie uwagi, że dla ubożuchnéj
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.