Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

pomyśleli; swoi nie widzieli powodu ratowania rodziny, która nie pełniła w społeczeństwie innéj funkcyi prócz funkcyi konsumenta. Ci, co jaśniéj patrzali, musieli chwycić się innych środków. O sprzedaniu części majątków dla oczyszczenia reszty z długów słyszéć nie chciano; więc powstał środek zwykły: bogate ożenienie; ale i to nie dało się ułożyć tak jak w „Dwu Światach“. Książę Robert doznaje upokorzenia i dwukrotnie musi odstąpić od ręki bogatéj panny.
Ażeby w całéj okazałości i jasności dzieje upadku Brańskich przedstawić, autor nie przeciwstawia im poczciwego i rozumnego światka; ale ludzi, dla których sympatyi czuć nie możemy. Głównym wierzycielem Brańskich, psującym im wszystkie interesa, jest Leon Zembrzyński, szlachetka, niegdyś pokojowiec szambelana, niesłusznie znieważony przezeń policzkiem. Wszystkie dni swoje i noce poświęcił na zbieranie grosza, ażeby kiedyś w przyszłości wywrzéć zemstę na wielkim panu. Działa on pocichu i niewidomie, a rolę swoję w sprawie ruiny książąt, określa wobec ich plenipotenta temi słowy: „Mój Mości dobrodzieju, widziałeś asindziéj kiedy stary dąb, który pastuszkowie wypalą... utrzyma się to na pasemku kory... przychodzi leciuchny wietrzyk... i olbrzym się wali. Mówią, że burza dąb obaliła! A, nie!... spróchniały był, spalony był... Ja jestem tym wietrzykiem, panie dobrodzieju!
Więc nie ma już ratunku dla możnych? Owszem jest. Znajduje go Kraszewski tam, gdzie go potajemnie szukał „Ostatni z Siekierzyńskich“, ale korzystać z niego nie mógł, gdyż przesąd szlachecki był jeszcze zanadto zakorzenionym. Arystokracya w dawnéj formie istnieć już nie może, ponieważ nie posiada podstawy bytu; ale, jeżeli zechce tylko, ma przed sobą otwarte pole pracy wspólnie i na równi z innemi członkami społeczeństwa. Coby Atanazy Karliński odrzucił jako przeniewierzenie się idei, to robi hrabianka Cecylia; ratując zubożałą rodzinę, bierze się do pracy i ciągnie pożytek z tego, co niegdyś, w dniach szczęśliwszych, było dla niéj rozrywką jedynie. Zajmując się ogrodnictwem, Cecylia Horyszkówna nie traci nic ze swéj podniosłéj energicznéj natury, ani téż z powabu, jakim tchnie każdy jéj ruch i każde słowo. Praca jéj nie zmateryalizowała, nie zabiła uczuć szlachetnych, ale jéj nowego uroku przydała, uroku pewnéj samoistności, godności własnéj opierającéj się nie na urojonych pretensyach, ale na rzetelnéj zasłudze. Jéj słowa do brata Julka wypowiedziane, zawierają, jak się zdaje, ostatecznie w umyśle Kraszewskiego sformułowane zdanie o stosunku zabiegów materyalnych do udoskonalenia duchowego; może tylko forma, w którą je hrabianka przyzwyczajona snać do mglistéj frazeologii przyobleka, jest właściwością jéj saméj, nie zaś autora. „Nie pracą — mówi ona — nas Bóg ukarał, praca jest do-