i tak poziomego pochodzenia panienki, świetne talenta i nauki wyższe niekoniecznie były stosowne i nietylko w przyszłości nie będą pomocne, ale los jéj skrzywić mogą; lecz gdy Pola chciwie chwytała wszystko, nadzwyczajną będąc obdarzona zdolnością, gdy Annie trudniéj co dzień rozstać się z nią było, gdy wreszcie powiedziano sobie, że zostawszy guwernantką, byt niezależny wypracować może — Pola pozostała z Anusią i wyszła na prawdziwie zachwycającą dzieweczkę, z któréj twarzy, obejścia, mowy, jużby nikt pochodzenia nie mógł się domyślić.
Natura téż szczodrą była dla tego dziecięcia, któremu los zabrał razem prawie ojca, matkę i przyszłość. W swoim rodzaju była to urocza istota. Malutka, zręczna, jak laleczka, zwinna, wesoła, z włosami jasno-blond złotego koloru, z ślicznemi niebieskiemi łzawemi oczkami, z okrągłą, świeżą i ożywioną twarzyczką, Pola zachwycała każdego, kto spojrzał na nią. Dowcipna, często nawet trochę złośliwa, ale pomimo to najlepszego i namiętnego serca, w wejrzeniu, ruchu, mowie, uśmiechu zdradzała się z rozdrażnioném uczuciem, które tylko szukało przedmiotu, by wybuchnąć nieugaszoném płomieniem. Twarzyczka jéj nie miała nic arystokratycznego, ale to był typ czysto słowiański w jednym ze swych najwdzięczniejszych objawów: oczy mówiące do duszy, zawsze prawie łez pełne nawet przy uśmiechu, usta najprześliczniéj wygięte, różowe, jak dwa listki kwiatu i trochę podniesione namiętnie; nosek kształtny, odrobineczkę zadarty, owal okrągławy, ale przedziwnéj linii, przypominającéj twarze aniołków i dzieci... a przytém nóżka, rączka, kibić, warkocz, wszystko tak harmonijnie piękne, tak wypełniające całość, że przy niéj gasły i piękniejsze, a nie tak szczęśliwie obdarzone panie. Przy téj powierzchowności tak wdzięcznéj, ileż znowu dodających jéj uroku przymiotów! jaka dobroć serca niczém się nie umiejąca hamować i wybuchająca naiwnie, ile żaru w duszy, ile zapału, dowcipu, jak dziwnie spleciona melancholia i wesele! Wrażliwa, jak listek mimozy, z niczém się nie taiła, kochała gwałtownie, nienawidziła śmiertelnie; każdą myśl i uczucie objawiała mimo wiedzy swéj z całą szczerotą poczciwą, do któréj się czuła jakby ślubem obowiązaną. Nie kryjąc swojego pochodzenia, dziecię ludu, chlubiła się niemal z sieroctwa i urodzenia w ubóstwie, może za często, może za dumnie nawet wspominała o tém przy każdéj podanéj zręczności. Na pierwszy rzut oka, jéj żywość, dojmujący dowcipek, który rzadko poszanował kogo, złośliwe często przekąsy, czyniły ją straszną, gdy tymczasem pod uśmiechem jéj szyderskim, pod namiętną tą ironią kryło się serce złote... I umysł mu odpowiadał. Pola nic przez pół i na chłodno czynić nie umiejąc, uczyła się z gorączką i pragnieniem wiadomości,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.