Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

połykała książki, sięgała poza granice kobietom zakreślone, z chciwością niejednego ukąsiła zakazanego owocu; i płomieniem, który objął jéj główkę, gorzéj jeszcze rozpaliła niespokojne swe serce. Oprócz tego, nadzwyczajnym do muzyki obdarzona talentem, mając zręczność w nim się wydoskonalić, doszła do znakomitéj na fortepianie biegłości, a z ksiąg teoretycznych wyuczyła się muzyki daleko więcéj, niż jéj pospolici amatorowie umiéć zwykli.
Pola była nieodstępną Anny towarzyszką; oddawna czas był pójść na chleb własny i na przyszłość pracować; trafiały się jéj świetne bardzo miejsca, ale dwie przyjaciółki rozstać się nie mogły i Pola ochotnie poświęcała się téj, która ją uczyniła, czém była. Jedna téż, powiedziéć można, dopełniała drugą, jedna drugą podtrzymywała; coby poradziła Anna zostawiona sama sobie? gdzieby Poli lepiéj być mogło, jak tu, gdzie prawie rodzicielski dom znalazła? Żywość sieroty, jéj udane, czy prawdziwe, naturalne, czy gorączkowe wesele, wstrzymywało Annę od smutku i melancholii, w którą łatwo wpaść mogła. Obie były piękne, obie ponętne, ale jak wielka była różnica ich wdzięku, tak wielka różność charakterów. W Poli drgało życie świeżo z łona ludu wytrysłe; w Annie skupiły się wszystkie cnoty przeszłości, odziane szatą ideału i obleczone tęsknotą. Dla Anny świat był żelaznemi drzwiami obowiązków zaparty; przywykła do poświęceń, nie rachowała już i oddała się cała na ofiarę rodzinie. Pola, choć chętnie zapiérała się przyszłości, wzdychała do wszystkiego, co ułudna obiecuje młodość, a czego całe nie dotrzyma życie; pragnęła uczucia, walki, boju, dramatu i rwała się z tego kółka, w jakiém była zamknięta, całą siłą namiętności, niepohamowanych nawet modlitwą i chłodną atmosferą otaczającą.
Wspomnieliśmy już w rozmowie Juliana z Aleksym, że młody Karliński całe życie za takim właśnie ideałem kobiety się upędzał, jaki tu traf postawił u jego boku. Natura wszędzie dopełniająca się kontrastami, zrodziła w nim pragnienie czegoś, jak najmniéj arystokratycznego, a pełnego siły i drgającego żywotem... dla niego Pola była istotą jego marzéń...
Wyjeżdżając do miasta dla skończenia nauk, rzucił ją Julian dzieckiem prawie; powróciwszy, znalazł do niepoznania wypięknioną, dojrzałą, ponętną — i... a!... trzebaż dopowiedziéć, że się w niéj szalenie zakochał! Domyślicie się tego bardzo łatwo — inaczéj być nie mogło; ale Julian był człowiekiem uczciwym i pierwsze drgnienie serca wstrzymał dłonią, zastanawiając się nad jego skutkami. Nie pomyślał nawet, by podle uwieść biedne dziewczę, które z naiwnością dziecięcia nastręczało się same, szukało niebezpieczeństwa, goniło za niém... wiedział, że ożenienie było dlań niepodo-