Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

bieństwem; cała rodzina byłaby wszelkich możliwych użyła środków, aby mu je utrudnić, by je niepodobném uczynić; postanowił zwyciężyć się, pokonać i rozczarować.
Ale miłość, to uczucie niepojęte, nie rządzi się żadném prawem stałém, niéma nań przepisanych leków. Co jednę zabija, to drugą żywi, często sama walka z nią wyrabia w niéj siły nowe... Julian zmuszony widziéć ją codzień, żyć obok niéj i wytrzymywać napady Poli, która kochała go nie wiedząc, co się z nią działo i paliła słowy, wejrzeniem, westchnieniami, — przyszedł do tego stopnia namiętności, który graniczy z szałem i rozpaczą... Pola nie wiedziała sama, jakiéj natury było uczucie jéj dla Juliana, nie zaglądała w głąb’ serca swego, a jeśli kiedy przeleciało jéj przez myśl, że to miłość być mogła, ledwie nie radowała się pożądanemu gościowi, który jéj upragnione łzy, męczarnie i cały świat nowy, choć świat boleści przynosił. Nieraz śmiejąc się z siebie, z bijącém sercem pytała się — coby to było? i wśród uśmiechu łzy potoczyły się po twarzyczce rumianéj...
— Trochę pokochać i umrzéć! — mówiła w sobie — alboż nie dosyć? Z czegoż się składa życie, jeśli nie z łez i miłości? Nie jest-że to szczęście być tak nieszczęśliwą, i wypić kielich żywota cały w jednéj kropli trucizny, i położyć się w białéj trumience, z wiankiem na skroni na wiekuisty spoczynek? czegoż więcéj spodziewać się mogę?
Tak czasem w chwilach samotnéj tęsknoty marzyło dziewczę, i choć nie było pewne ani swojego uczucia, ani miłości Juliana, który nadzwyczaj zimno się z nią obchodził, ledwie nie więcéj obawiało się spokojnego, długiego żywota pospolitych skorupiaków, niż boleści i szczęścia, jakie chwila burzliwéj miłości dać jéj miała. O szalona była Pola! szalona!
Anna, w prostocie ducha, chłodniejsza od swéj towarzyszki, ani się domyślała jéj uczuć, ani je przypuścić mogła — śmiała się z niéj, jak z roztrzepanéj głowy, czasem uśmierzyć starała się wybuchy jéj dowcipu, wesela lub smutku, ale nie widziała w tém żadnego niebezpieczeństwa. W niéj téż serce zawczasu dojrzalsze, szczelniéj zamknięte, oczyszczone z ziemskich namiętnych zachceń i pożądań, spało błogim snem dziecięcia w kolebce... Była kobietą, ale skarby miłości, w jakie je Bóg uposażył, oddała całe rodzinie, i jak siostra miłosierdzia służyła tylko drugim, nie pomnąc na siebie. Miłość zdawała się jéj dzieciństwem, igraszką, czemś zbyt ziemskiém i poziomem, żeby na nią skarby duszy i serca szafować przystało... Polę, mówiącą o niéj z zapałem strofowała, jak dziecię za łażenie po drzewach, nie widząc winy w swawoli, ale przeczuwając w niéj niebezpieczeństwo.