murów co ludzi... Jak my tu powiedziéć możemy, że ich znamy?... to garsteczka, to jeden tylko rodzaj... tam ich tyle a tyle!
— Co do mnie — dołożył Aleksy — żyłem w mieście i na wsi, i sądzę, że ludzi, jak rośliny, podzielićby można... i napisać gieografię człowieka, jak jest już gieografia roślin... Są, co żyliby na górach, inni przeznaczeni do dolin, inni, co żyć mogą na skałach, lub nad wodą... są między nami pleśnie i dęby, grzyby i trawy, powoje i trzciny... Jednym ojczyzną jest miasto, drugim wygnaniem...
Były to pierwsze wyrazy, któremi zdradził się człowiek, z pozoru nie obiecujący, z myślą nie powszednią, a choć może nie nową, to w zręczny wypowiedzianą sposób. Anna spojrzała na Polę, Julian na Annę, a Aleksy, jakby temi słowy spoił się z obcemi, ośmielił się i żywo wmieszał do daléj toczącéj się rozmowy.
— Co więcéj — rzekł — są w życiu jednego człowieka różne chwile, które go coraz odmiennie usposabiają; cierpiącym i zbolałym, a szukającym ratunku, miasto-bym na mieszkanie przeznaczył; smutnym, a nie żądającym pociechy, wybrzeża morza puste i dzikie; naszę wieś uśmiechniętą — szczęśliwym...
— A! więc na wsi musimy być wszyscy szczęśliwi, żeby żyć w niéj z upodobaniem? — przerwała w swój sposób Pola, usiłując zmieszać Aleksego i rozbudzić go więcéj, sprzeciwiając mu się.
— Nie wszyscyśmy może szczęśliwi — odparł Aleksy — ale téż świat jeszcze nie uporządkowany, jakby być powinien... poczekajmy trochę, nowi reformatorowie coś na to obmyślą.
— Wieś — przerwała Anna — coś jeszcze ma w sobie rajskiego, jest jakby przypomnieniem ogrodu biblii, w którym na zieleni drzew spoczął wzrok pierwszego człowieka... ta cisza... a! nie chcę miasta!
Pola się rozśmiała...
— Jakżem ja biedna i występna, że go żądam! nieprawdaż, panie Julianie?
— Ktoby wierzył takiemu trzpiotowi, jak panna Apolonia — rozśmiał się Julek — jutro będziesz pani przepadać za wsią...
— A! ślicznieś mnie pan odmalował! dziękuję! — zawołało dziewczę. — Ten nieznajomy przyjaciel pana weźmie mnie... doprawdy za...
— Po prostu nie zrozumie cię, jak my — szepnął Julian.
Anna z pogodą na czole dodała...
— Muszą się zaraz pokłócić!!
Dosłyszawszy tych słów, Pola spojrzała na nią dziwnym wzrokiem podziwienia, jakby powiedzieć chciała:
— Jakżeś ty ślepa!
Powoli przyszedłszy do siebie, widząc się zrozumianym, oswoi-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.