Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powtarzam, trzeba się dobrze zastanowić nad zawarciem ściślejszych stosunków.
— Ale ty go sam pokochasz, gdy bliżéj poznasz, kochany stryju — rzekł Julian — jestem tego pewny...
Zbliżyli się znowu do towarzystwa. Aleksy całkiem już był sobą, a straciwszy nieśmiałość, która go z początku czyniła tak śmiesznym, odzyskał tę trochę dumy i niezależności, która uboższym wobec bogatych koniecznie jest potrzebną.
Dla wszystkich pełen grzeczności i uszanowania, dawał przecie czuć, że się poniżyć nie da i czuje swą godność człowieka. Prezesowi ton ten niezbyt się podobał, ale go z nim pogodziło szczere wyznanie ubóstwa, z którém się Aleksy nietylko nie taił, ale się niém chlubił prawie. Anna przywykła zawsze być otoczoną równemi sobie, lub takiemi, którzy za równych jéj uchodzić chcieli, zdumiona została nową całkiem dla siebie postacią. Pola położeniem własném sympatyzowała z Aleksym, widząc w nim jakby brata w ubóstwie i osieroceniu.
Tak czas upłynął do mroku i Aleksy ani się postrzegł, gdy mu te kilka godzin uleciały, przeląkł się prawie, widząc zmrok nadchodzący i pochwycił, chcąc powracać do domu. Była to sobota właśnie.
— Na Boga — biorąc go pod rękę, szepnął Julian — nie mieliśmy czasu ani na chwilę być sami, nie uciekaj... nie masz nic pilnego, jutro dzień świąteczny... musisz u mnie zanocować...
— To być nie może — odparł Aleksy — a matka moja co na to powie?
— Poślemy z oznajmieniem.
— Zlęknie się, żebyście mnie swoją grzecznością nie obałamucili...
— Ja cię nie puszczę — dodał Julian — nie prawda, stryju, — odezwał się do prezesa — że zatrzymamy pana Aleksego?...
— Po staroświecku koła mu każ pozdejmować!
— Ze mną na nicby się to nie przydało — rzekł Drabicki, siadłbym oklep na konia lub pieszo mógł drapnąć do Żerbów...
— Ale mi musisz parę dni darować; od tego nie odstąpię — napastował Karliński — dziś sobota, mamy niedzielę całą, a w poniedziałek i wtorek święto... w polu roboty żadnéj... we wtorek dopiéro puszczę cię do Żerbów...
— Jak to nieładnie kazać się tak prosić! — śmiejąc się dorzuciła Pola — czyż tu z nami tak panu źle, że i dwóch dni zabawić nie możesz?
— Ja moje prośby łączę do Juliana nalegań — odezwała się Anna — on tak tęsknił, tak pana wyglądał... zrób-że mu pan ofiarę...