zupełnie i dawała mu odetchnąć; nie potrzebował się oglądać, niepokoić i nieustannie gotować do walki.
Wprawdzie, po kilkunastu godzinach, porównywając mimowolnie kółko swoje z towarzystwem, w którém się znajdował, dostrzegł, że ten tok rozmowy nigdy nie dozwalał sięgnąć w głąb’ rzeczy i z surowszém o nich odezwać się zdaniem, że bawiono się na powierzchni, i w żart po większéj części obracano najważniejsze zdania, że odezwanie się sumienne, szczere, ściągało oczy zdziwione... ale to przypisywał żywiołowi obcemu, wmieszanemu wypadkiem, i swojéj przytomności.
Nikt go tak nie zajął, nikt nie pociągnął ku sobie jak Anna; dziwne uczucie owładło nim od pierwszego na nią wejrzenia... zdawało mu się, że we śnie widzianą postać anielską, budząc się, przed oczyma zobaczył. Uczucie to nie miało nazwiska i było tak, jak położenie Aleksego, nieokreśloném i dziwaczném... nie objawiło się ono, jak pospolita miłość porywem gwałtownym, namiętnym, ale czcią raczéj, poszanowaniem i modlitwą duszy... Obawiał się zbliżyć do niéj, a chciał zdaleka poglądać na nią życie całe i czuł, że gdyby się miał wyrzec nadziei widzenia jéj, wiecznąby opłacić ją musiał tęsknotą. Gdyby mógł, upadłby na twarz przed nią, jak przed istotą wyższą, czystszą stokroć, idealniejszą od siebie, któréj dłoni nie godzien był dotknąć, a o zbliżeniu do niéj lękał się nawet pomyśléć...
Anna wydawała mu się opromienioném zjawiskiem, które na jasnym obłoku zstąpiło na ziemię z wonią niebios i uśmiechem wyniesionym z nieba... Choć nie znał jéj, przeczuwał w niéj istotę świętą i wielką... któréj myślą ziemskiego przywiązania kalać się nie godziło, przed którą należało poklęknąć i wielbić... Nieustannie wpatrywał się w nią ukradkiem, jakby jéj rysy chciał ukraść i zachować w sercu na wieki, a gdy doń przemówiła, drżał jakby przed głosem z nieba... Takiego uczucia nie doznajemy zwykle, tylko wobec istot, które na nie zasługują; ziemską miłość i namiętność, gwałtowne przywiązanie rozbudza wejrzenie ogniste, poezya kształtów, urok nowości, smutek, wesołość, jedno nic, mające własność brak jakiś w nas samych dopełniać — ale czci bojaźliwéj i czystego wzruszenia doznajemy tylko od wcielonego ideału, rzadko spotykanego na ziemi... I ziemskie szały przechodzą tak, jak to, co je wywołało, ale uwielbienie owo nie mija, bo opiera się na niestarzejącym się nigdy wdzięku nieziemskim...
Wiem, że są ludzie, co w taką miłość nie wierzą, dla których zachwyt ów jest rzeczą niepojętą i tłómaczy się obłąkaniem; ale to biedni ślepi z urodzenia, co światła nigdy nie ujrzą. Miłość ta rzadką jest jak ideał, ale się na ziemi spotyka, a biada piersi, u któ-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.