réj wykwitnie, a raczéj szczęśliwe to serce, co nią się zapali... ona oczyszcza je i przygotowuje do niebieskich rozkoszy pośmiertnego świata...
Pod szorstką powłoką Aleksego, w osamotnieniu i dumach, w milczącém jego pustelniczém życiu, którego towarzyszami byli: Dante, Goethe, Shakspeare i Homer stary, dusza zostawiona sama sobie, żywiona lwim szpikiem poezyi, wzniosła się wysoko i przygotowaną została cudownie do wielkiego szału idealnéj namiętności... Aleksy nie mając go przed oczyma, stworzył sobie ideał Beatrycy i klęczał przed nim duchem, a poziome istoty, na które patrzéć był zmuszony, coraz wyżéj podnosiły go od ziemi... Uciekał od nich wzrokiem i duszą... Annę zobaczywszy, uczuł, jak obraz ów idealny stopił się, rozwiał i przetworzył w rzeczywistość; odtąd nie mógł już myśléć o wymarzonéj istocie snów swoich, któréj miejsce zastąpiła Anna na wieki...
Nic jednak w nim poznać nie dawało tego stanu duszy...
Późno wieczorem powrócili z salonu do Juliana, Aleksemu naznaczono mieszkanie obok, i dwaj przyjaciele zeszli się spragnieni siebie na poufną pogadankę.
— Złapałem cię — rzekł Julian — i spać ci nie dam... teraz dopiéro, kiedyś tu dłużéj pobył, kiedyś nas bliżéj zobaczył, całkiem ci się już wyspowiadać mogę... Jakże ci się wydajemy?
— Szczęśliwi! — zawołał Aleksy.
— A! i ciebie oślepia błyszczący pozór! — westchnął Julian — i dla ciebie uśmiechnięte twarze są dowodem wewnętrznego wesela... Posłuchaj! Po-za zasłoną uśmiechu łzy płyną pocichu... tyś się ich nie domyślił... Komedya ta pokrywa dramat smutny, którego śmierć sceną ostatnią...
— Dziwnie jesteś usposobiony — przerwał Aleksy...
— To nie usposobienie chwilowe — rzekł Julian — to rzeczywistość. Widziałeś nas w salonie rozmawiających żywo, ściskających się serdecznie, połączonych na pozór uczuciem najściśléj nas wiążącém w jedno kółko... Matka nasza... która ci się wydać musiała piękną i szczęśliwą jak my wszyscy, boleje jak my, skazana na wieczną żałobę... szukała szczęścia i zawód znalazła. Delrio, nasz ojczym, dobrym jest dla niéj, ale jéj nigdy nie zrozumié i nie oceni... Jako matka straciła swe dzieci, bo prezes, stryj nasz, i ona są niepojednanemi nieprzyjaciołmi... a my zostajemy w jego opiece... Anna, to anioł, któremu tylko skrzydeł i aureoli braknie... to ofiara, co się już siebie zaparła, dla któréj ziemskie losy nie istnieją... Serce jéj dla miłosierdzia wydziedziczyło się ze wszystkich uczuć innych, do których miało prawo... Wiesz, że brat nasz Emil, głuchoniemy, schorowany, potrzebuje ciągłéj jéj opieki; ja także bez niej--
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.