robią ofiarę; cóż łatwiejszegoby było jak pochwycić chwilę szczęścia, choćby ją łzami okupić przyszło?
— Ale nie zgryzotą sumienia! — przerwał Aleksy. — Zresztą, wszak nie wiesz, czy kocha ciebie?
— Czy mnie kocha? — przerwał Julian — tak, nie wiem, usta jéj nie wypowiedziały mi tego wyrazu, bo-bym go nie mógł usłyszéć, ale jéj oczy... ale jéj uśmiech, tysiące znaków, którem odpychał, które tłómaczyłem i tłómaczę sobie fałszywie naumyślnie... powiadają mi, że i ona tak jak ja jest nieszczęśliwą... Z tą różnicą tylko, kochany Aleksy, że ona zdaje się wyzywać niebezpieczeństwa, leciéć przeciwko niemu... i nie widziéć go; ciągnie mnie, chwyta, będąc jednak pewną, że choćbym jéj dał serce, ręki nigdy oddać mi jéj nie pozwolą... Dziwna, zaprawdę, dziwna istota! O ile ja jéj unikam, o tyle ona garnie się, szuka mnie, nastręcza mi się z naiwnością dziecięcia. Jest to męka niesłychana...
— Uciec, uciec potrzeba! — przerwał Aleksy — niéma innego ratunku!
— Nieraz — mówił daléj Julian — jakby nie słyszał rady przyjaciela — nieraz wśród obojętnéj rozmowy, któréj unikam, mówi mi rzeczy, które palą jak ogień i burzą mnie na czas długi... I ona, i ona gotową jest na wszelkie ofiary, byleby raz w życiu doznać tego wielkiego uczucia, które jest jak owoc rajski dla tysiąca ust pospolitych ludzi niedostępném... A! co począć! Jak się obronić od siebie, od niéj, jak być panem siebie?
— Źleś się doprawdy udał do mnie — przerwał Aleksy — ja was obojga nie rozumiem... i słucham z podziwieniem; ty lub ja musimy się mylić w pojęciu miłości...
— Jakto? co chcesz powiedziéć?...
— Wszak posłuchasz mnie chwilę cierpliwie?
— O! mów i bądź spokojny; ciekawym i spragniony.
— Ta wasza miłość jest czemś niepojętém dla mnie! Czego ona pragnie? za czém goni? do czego się dobija? do rozczarowania, ostygnienia i zbrukania... Nie pojmuję czego możecie żądać i co was trapi? Miłość, jak ja ją pojmuję, czysto duchowa, możeż pożądać więcéj nad to, co macie? Jesteście razem, nikt wam pocichu kochać się nie broni, możecie czuwać nad sobą i pielęgnując ogień święty w sercach, żyć lata, wieki, uczuciem, któreby może w związku ziemskim zmarniało i zgasło.
— Poeto! nie znasz człowieka — podchwycił Julian — twoja miłość to zawsze Beatryks Danta, wiodąca go po zaziemskich światach... człowiek nie z saméj składa się duszy... ja nie mogę rozbić uczucia na dwie połowy i jednéj z nich umorzyć w sobie, ja ją kocham duszą, sercem, ciałem, od stóp do głów, jak ją Bóg stworzył...
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.