W r. 1850, jeśli się nie mylę (lata płyną tak nieubłaganie szybko), Władysław Syrokomla z księgarzem B. M. Wolffem odwiedzili mnie w Hubinie. Na pamiątkę téj bytności Kondratowicza, o któréj mówiłem, pisząc pośmiertne o nim wspomnienie, wdzieczen za to, że mi rękę przyszedł uścisnąć, posłałem mu powieść tę o ostatnim z Siekierzyńskich, przysłowiowéj postaci, przedstawiającéj jeden z momentów żywota szlachty naszéj, w chwili przełomu, w przededniu upadku. Powieść tę drukował pan B. M. Wolff, towarzysz podróży Syrokomli.
Dotknięta w niéj kwestya wcale wyczerpaną nie jest... jest to kwestya szlacheckich wspomnień i przywilejów wobec wymagań wieku. Szlachta u nas miała wieki zaszczytnego posłannictwa, które przeżyła, rosnąc w siły i skarbiąc sławę krwią, miała żywot wyrobiony odrębnie, oryginalnie, pociągający barwami, jakie przybierał, lecz misya jéj wyłączna, przedłużana sztucznie, skończyła się wreszcie. Inny ustrój społeczeństwa nowe żywioły powoływał do równego życia, do walk, do samoistnéj pracy. Z przodowników trzeba było przejść na szeregowców. Smutnem to było, ale konieczném. Szlachectwo zostało piękną pamiątką, a upierało się być przywilejem. Uporne trwanie to na nieuprawnioném stanowisku, przyprawiło je o ciężkie losy... co gorzéj o sponiewieranie, a kraj o skutki straszne zepsutego, osłabionego organizmu, który co rychléj wlaniem weń nowych sił ratować było potrzeba... Było więc zadaniem powieściopisarza, który patrzał na smutne upory resztek dawnego rzeczy porządku, aby przygotowywał nowy i zwolna z gruzów oczyszczał pole do budowy.
W Siekierzyńskim i w innych wielu opowiadaniach, dotknęło się nieraz téj drażliwéj strony, choć z boleścią, bo sprawa szlachty wolącéj umrzéć na stanowisku dawném, niż żyć na nowém... była własną pisarza sprawą... domową a rodzinną... a tak trudno się było dać zrozumieć i być rozgrzeszonym!
W ciągu przeszło czterdziestoletniego zawodu ileż chwil twardych do przebycia, ile przykrości, ile rąk usunionych, ile wejrzeń nieprzyjaznych, ile potwarzy i ukłuć, ile mściwych przeżyć trzeba było napaści! Malowano nas czerwono, czyniono z kolei czém było można najwstrętliwszém... nieraz wyłączano z towarzystw lub błotem i kamieniem karano za sumienne stanie przy prawdzie. W milczeniu znieśliśmy walkę o usamowolnienie włościan zagajoną w La-