nich najmniejszego. Ściśle sprawiedliwy, nie popełnił nigdy nic nieprawego, nic, za co-by mógł odpowiadać przed ludźmi; z Bogiem i sumieniem osobny prowadził rachunek. Płacił, co był winien, o dniu i godzinie naznaczonéj, ale do taczek gotów był zaprządz niewypłatnego wierzyciela... Surowy dla siebie i dla wszystkich, uznawał w milczeniu, że są rzeczy, które ludzie wyżéj grosza kładną; pozwalał na to, ale postępowaniem okazywał, że nie podziela ich błędu. Nie sprzeczał się, nie obwiniał drugich, nie bronił siebie, a cichaczem i z wytrwałością robił swoje. Pan Bóg nie obdarzył go ani szczególną zdolnością, ani umysłem bystrzejszym nad innych, owszem, pojęcie miał leniwe, nauki mało, ale za wszystko stawała mu wola... Wielką tą dźwignią, bez pomocy innych środków, doszedł majątku, i dobił się powszechnéj czci, na którą w istocie zasługiwał pracowitością, wytrwaniem, ale nie brakiem serca, poczytywanym za jakąś tęgość charakteru. W majątkach pana Jana włościanom źle się nie działo, ale ściśle oddając im, do czego był obowiązany, ani słowem, ani czynem nie dowiódł im współczucia, miłosierdzia, litości; w pracy nie folgował, w smutku nie pocieszał, winnych nie oszczędzał; przemawiał krótko i surowo, a grosza swego nie darował i umierającemu.
Majątki mając rozrzucone w różnych kraju stronach, pan Jan ciągnął z nich najrozmaitsze korzyści: wyrabiał klepkę, belki, smołę, sukno, a gdy pora przyszła na cukier, wziął się do buraków. Prędko jednak postrzegłszy, że na łasce Niemców niewiele dokaże, nic nie mówiąc nikomu, wziął paszport, pojechał do Francyi i Niemiec, przeterminował kilka miesięcy w fabrykach i powróciwszy już był w stanie sam kierować cukrownictwem, które mu doskonale poszło.
Jakkolwiek znano dobrze pana Jana, że nikomu nie pomoże, i dla nikogo nic darmo nie zrobi, pieniądz dawał mu wziętość, urok, pierwszeństwo; uśmiechali się do niego, jak do ładnéj kobiety, starzy i młodzi, co on zresztą zimno, obojętnie i jak hołd należny przyjmował.
W téj gromadce panów, oprócz kosmopolity, starego kochanka Loli z kuzynkiem Pietraszem, prócz dwóch Odymalskich, koniarza i przemysłowicza, były i inne ciekawe typy; był naprzykład pan Albert Morszaniec, człek pięknego imienia i piękniejszéj jeszcze niegdyś fortuny, dziś całkowicie dwoma rozwodami i rozmaitém używaniem świata zrujnowany, któremu pozostał tylko klucz jeden z pałacem, kochanka, któréj się pozbyć nie mógł, gusta pańskie i postawa arystokratyczna. Nie znać było na nim wcale ruiny upadku i rozpaczy; owszem, wesół był, śmiał się, grał grubo, i na szlachtę patrzał z wysoka, pewien będąc, że spadek jaki znowu go postawi
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.