i chrząszczów... Namiętnością jego było uchodzić za uczonego, chociaż prawdą a Bogiem wiadomości bez ładu schwycone, brak zupełny talentu i systemu, na kompilatora go tylko kwalifikowały. Najzacniejszy ten człowiek, gdyby nie skąpstwo, miałby wiele pięknych przymiotów; nigdy dobrowolnie źle nikomu nie zrobił... Synowiec jego, pan Józef Spański, wyglądający sukcesyi po bezdzietnym stryju, który mu już motyle i chrząszcze zapisał testamentem, rozporządzenie z resztą zostawując dojrzalszemu rozmysłowi — chorował na zapalczywe myślistwo. Polowanie było jego manią, Gierard bohaterem; abonował „Journal des Chasseurs“, pisał do niego artykuły i miał za ograniczonych i bez uczucia tych, którzy się do zajęczych uszów i lisiego ogona nie rozpalali, jak on, do szaleństwa.
Oprócz tych panów, żeńska część towarzystwa składała się z pani pułkownikowéj, grającéj rolę gospodyni domu na złość prezesowi, z Anny, któréj uśmiech i piękność ozłacały salon Karlińskich, z ślicznéj Poli, pełnéj zawsze życia i pociągającéj ogniem, który pałał na jéj ustach, i kilku dam przybyłych. Z tych parę tylko wspomnimy. Najpierwszą na kanapie była żona pana Prota Odymalskiego, którą poufale nazywano matką rodu, kobieta form wspaniałych, powagi wielkiéj, wychowana niegdyś starannie, co dziś jeszcze znać było, i przejęta wielkością posłannictwa swego w wychowaniu potomków znakomitéj familii Odymalskich, herbu Wczele. Macierzyństwo jéj zaślepiało biedną i prowadziło do najdziwniejszego pojęcia swoich obowiązków. Odymalscy wydawali się jéj krwią i pokoleniem wybranych; chłopców i córki hodowała wpajając im znakomitość familii, do któréj należeli, i potrzebę utrzymywania swéj godności. Baczna nadewszystko na to, ażeby się nie mieszali z nierównemi sobie, trzymała w domu synów i już ich wykształciła na paniczyków tak delikatnych uczuć, nerwów i gustów, że spokojnie o przyszłość ich zasypiać mogła. Pomimo fałszywego pojęcia dobra dzieci i skrzywienia kierunku w ich wychowaniu, oddajmy sprawiedliwość: była to najlepsza i najczulsza matka, z czego choć trochę chluby szukała, choć o tém bardzo mówić lubiła, nie godzi się jéj mieć za złe — wszyscyśmy słabi; nie każdy ma zresztą szczęście urodzić się Odymalskim, a komu to Pan Bóg dał, cenić powinien los, jaki wygrał na wielkiéj życia loteryi.
Siostra hrabiego Zamszańskiego, baronowa Wulska, wdowa po człowieku, który jéj dwoje dzieci i niezmierną moc długów zostawił, tém tylko, że była kiedyś młodą i ładną, należała jeszcze do grona kobiet. Po śmierci męża wzięła się czynnie do interesów majątkowych i w tych utopiła resztę uczucia, wdzięku, wszystkich władz swoich używając do podźwignienia fortuny. Strój jéj zaniedbany, roztargnienie, nastawianie ucha na najpraktyczniejsze kwestye han-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.