Godła śmierci i cierpienia... wszyscy odwrócili oczy, Julian się zżymał, prezes nie mógł się wstrzymać od wykrzykniku:
— A! cóż za niepoprawny dziwak! ale godziłoż się...
— Jakże można coś podobnego przysłać na imieniny! — powtórzyli inni.
— Ale kochany prezesie — łagodnie odezwała się Anna, całując nogi Chrystusowe — mógł że stryj Atanazy piękniejszy i milszy zrobić mi podarek? Modlitwa, cierpienie, przykład Chrystusa... przypomnienie śmierci, sąż to rzeczy złéj wróżby? Ja-m z tego szczęśliwsza niż z najkosztowniejszéj fraszki, w któréj-by żadnéj nie było myśli...
I różaniec czarny przycisnęła do piersi.
Pola, która chwyciła ją była za rękę, i łzy już miała w oczach, w milczeniu, wymowném wejrzeniem uwielbienia objęła Annę; Aleksy, patrząc na ten obraz, osłupiał z zachwycenia, ale całe towarzystwo, nie wyjmując nikogo, uczuło silnie niestosowność téj myśli śmierci i cierpienia, która się odbiła w sercach wszystkich. Żadna z pań nie wzięła w rękę różańca; szeptano i ruszano ramionami na stryja Atanazego; prezes się zżymał, Julian oczyma gonił za Anną.
Twarz jéj wszakże nie okazywała, by ją to, co za jakąś przepowiednię złowrogą uważano, dotknęło i obeszło... uśmiech nie zszedł z ust jéj, oczy jaśniały nieziemską radością i zadumaniem... długo wpatrywała się w Chrystusa i cierniową koronę; wreszcie widząc, że różaniec robi przykre na paniach otaczających wrażenie, wyszła z nim do swego pokoju.
Pola zbliżyła się do Aleksego, którego jakby przeczuwając sympatyę jakąś, jakby szukając przyjaciela, goniła ciągle oczyma... co Juliana pobudzało do zazdrości i gniewu prawie.
— Widziałeś pan? — zapytała...
— Widziałem, i tak dalece nie pojmuję tego podarku tak niezwyczajnego, że chyba mi go pani wytłómaczy.
— Żeby go zrozumiéć, musiałbyś pan poznać stryja Atanazego — odpowiedziała Pola. — długoby o nim mówić potrzeba, lecz zaprawdę ciekawy człowiek... Widziałeś pan Annę, jak przyjęła cierniową koronę... Anioł! panie, anioł! — zawołała z zapałem. — Jak wpośród nas, istot bojaźliwych i ziemskich, olbrzymią jest i obcą!
Aleksy stał zadumany...
— To prawda — rzekł mimowolnie — człowiek boi się do niéj przemówić, tak mi zdaje się świętą i czystą... oddech i słowo, myśl i wejrzenie nasze skalaćby ją mogły.
— Jéj nic nie skala! — przerwała Pola z zapałem, ale dobrze zauważywszy uwielbienie, z jakiém mówił Aleksy. — Cieszę się, że
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.