— Bądź pan spokojnym, kiedy chcesz, ale mnie nie wmówisz spokoju! Widziałeś, prezesie, jak na siebie patrzyli, kiedy grała?
— E! gdyby się trochę i pokochał — zawołał prezes — możeby go to rozerwało, rozruszało, ożywiło; następstw się nie boję... wywietrzeje mu to łatwo... a ja, kiedy już mówimy o tém, mam dla niego żonę.
Pułkownikowa zarumieniła się z niecierpliwości, że jéj dzieckiem rozporządzano tak bez jéj wiedzy, udała, że nie posłyszała i z żywością zwróciła się do Poli, któréj nie lubiła, zazdroszcząc jéj nawet serca i przywiązania Anny. Zrazu dziecięciem bawiła ją wychowanka, lecz gdy małżeństwo wygnało ją z pod dachu, pod którym Pola została, zazdrość wzbudziła jakieś nienawiści uczucie.
— Pan się następstw nie obawiasz, bo ich widziéć nie chcesz, ale ja, co od dzieciństwa znam tę dziewczynę, mam może słuszność się ich lękać... Daj Boże, byśmy węża nie odgrzali na piersi... zręczna, nie brzydka, znając Julka, kto wié, co ona tam śni! Ja widzę, że mu drogę zabiega, że się w sposób najpodlejszy przymila, chłopiec młody... ona go usidli, nie zaręczam, żeby nie miała myśli wyjść za niego, w takich głowach roztrzepanych wszystko się to wyrodzić może.
Prezes znowu się rozśmiał.
— Pani to bierzesz tak gorąco... — rzekł — ale doprawdy ja Poli z tak złéj strony nie sądzę, aż nadto często przypomina, co nam winna i skąd wyszła, ma rozsądek i niepodobna, by przypuściła, że pozwolim na tak monstrualne ożenienie; dosyć już mezaliansów — dodał z przyciskiem i westchnieniem — mieliśmy w naszéj familii.
Pułkownikowa zarumieniła się z gniewu, czując do siebie wymierzony pocisk. Prezes mówił daléj:
— Zresztą oderwać ją od Anny, któréj jest potrzebna, osamotnić tego anioła dla jakich przywidzeń... byłoby okrucieństwem! Anna ją kocha!
— To prawda, ale nie moja wina, że tak osobliwszym sposobem umieściła swą miłość!
— Niech pani będzie spokojną, czuwamy!
— Miałam sobie za obowiązek pomówić o tém z panem, zrobicie, co się wam podoba; bogdajbym była fałszywym prorokiem, ale się obawiam bardzo złych następstw z ich zbliżenia!... Uczyniłam, com była powinna; pan postąpisz, jak zechcesz.
To mówiąc, bardzo ceremonialnym ukłonem pożegnała prezesa, który niemniéj grzecznie rozstał się z nią, uspokajając tonem żartobliwym:
— Niech się pani nie lęka... Pola jest dumną i nie zniży się do szczęścia nawet... znam ją dobrze, natura to namiętna, żywa, ale
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.