Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do widzenia.
Człowiek ten zahartował się w rozmyślaniach do tego stopnia, że się słabości ludzkiéj pozbył prawie zupełnie i łzę rzadko postrzedz było można w oczach jego.
Obok tego kierunku mistyczno-religijnego, głębokiéj wiary i żywéj pobożności, Atanazy Karliński jednę tylko miał wspólną z wielu innemi słabość — gdyż inaczéj nazwać tego nie umiem: wierzył w arystokracyę, w jéj odrębną misyę na ziemi i płakał nad jéj upadkiem. Umarli przodkowie w czci u niego zostawali na równi ze świętemi prawie, a krew, co w żyłach jego płynęła, uważał za drogą spuściznę. Tłómaczył się z tego, gdy mu kapelan domowy, ksiądz Mirejko, Żmudzin, którego zaraz poznamy, oponował — przywodząc Pismo: że Bóg zawsze wybierał pewne rody do przeznaczeń wyższych i kierownictwa ludźmi; że im szczególne swe zsyłał dary; że ich namaszczał zdolnościami i dawał im jaśniejsze poznanie potrzeb czasowych, ster rządów w ręce, ster myśli i ducha... Z tego wywodził pan Atanazy prawność i potrzebę arystokracyi w ogólności, jéj konieczną egzystencyę w każdém uorganizowaném towarzystwie, dając jéj niejako, stosownie do swych pojęć, pochodzenie religijne. Ale to go nie zaślepiało w uznaniu upadku jéj za naszych czasów; Karliński tłómaczył go tém właśnie, że arystokracya zaparła się posłannictwa swego, uwierzyła w ciało, darów bożych użyła dla siebie i na swe przyjemnostki, a Bóg ją ukarał poniżeniem, skarleniem, utratą znaczenia i wpływu. Dowodził, że szlachectwo było także rodzajem kapłaństwa; mienie i znaczenie, imię i przywiązane do niego przywileje, były jakby fidei-komisem od Boga danym, nie na zysk własny tych, w czyje ręce powierzone zostały, ale na dobro ogólne. Jak skoro niewierni przechowywacze skarbów obrócili je na samolubne zaspokojenie swoich potrzeb, odstąpił od nich duch boży, zeszło z głów ich błogosławieństwo, i ci, co byli chlubą, stali się ludu pośmiewiskiem. Całe życie Karlińskiego budowało się niejako na tych zasadach, głębokiéj wierze w nieśmiertelność i poszanowaniu siebie, jako potomka pokoleń, które Opatrzność namaściła do wielkich czynów; odbywał on niejako pokutę za grzechy dziadów, siedząc na ustroniu i opłakując upadek rodziny nietylko własnéj, ale wszystkich jéj podobnych, gnijących bezużytecznie w samolubstwie, rozpuście, i zabywających, że przeznaczeniem tych, co drugim przodkują, jest poświęcać się za nich.
Nie dla rozkoszy, nie dla zbytków, nie dla czwanienia się bogactwy, mówił, Bóg wyniósł panów nad innych; ale dał im mienie, imię, władzę, siłę, by ich użyli na dobro, by przodkowali w świętem dziele zbawienia, niosąc za nie życie, bogactwa, krew na ofiarę; jak skoro grosz dany na kupno dobra dusznego na wielką ucztę