Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

zamarłe; przeszli dziedziniec, zbliżyli się do zamku, dostali się do sieni i nikt nie wyszedł naprzeciw nich, choć powóz toczący się za niemi zaturkotał na moście i tętent koni rozlegający się w dziedzińcu, powinien był rozbudzić uśpionych lub pochowanych po kątach mieszkańców.
Przebywszy sień pustą zupełnie, po któréj znać było, że nikt w niéj nic od lat stu może nie zmienił — ze smutnie gdakającym zegarem, z kilką wielkiemi obrazami z historyi świętéj i olejno malowanemi skrzyniami, służącemi za składy pościeli i łóżka dla domowników — Julian z Aleksym weszli do wielkiéj sali (któréj drugie drzwi wychodziły w ogrodową aleję), nieco ciemniéj i ponuréj, ale uderzającéj powagą, jaką jéj nadawały całe ściany zawieszone nieprzerwanym rzędem portretów familijnych. Był to zbiór jedyny w swoim rodzaju, nie ciekawy pod względem artystycznym, bo mała tylko ilość miała zalety pędzla, i ta bliższych już nam sięgała czasów, ale zebranych szczęśliwie pod względem charakteru, jakim się odznaczały te cienie pradziadów. Niech sobie mówią, co chcą ci, co szukają ducha, zapominają, że nam go nie dano oglądać inaczéj, tylko w powłoce cielesnéj; pewna to, że twarze ludzkie odbijają na sobie nietylko charakter indywidualny, ale piętno epoki całéj. Strój nawet dopełniający fizyognomii, jakkolwiek zdaje się zależéć od fantazyi i przypadku, jest znamieniem czasu. Sami o tém nie wiedząc, przystajemy do odzieży, która nam jest nietylko materyalnie stosowną, ale wyraża w pewien sposób to, z czego się przed światem wyspowiadać musimy. Spójrzcie na szereg obrazów z nieznanéj epoki jakiéj, zastanówcie się nad niemi, pomyślcie, rozbudźcie w sobie uczucie, a postrzeżecie, że z jednego wejrzenia ogólną cechę czasu odgadnąć potraficie.
I w tym długim rzędzie przodków domu Karlińskich prawda ta jasno biła w oczy; malarze, co ich rysy powtórzyli na płótnach, nie myśleli wcale o nadaniu im umyślnego charakteru, często wyraził się on mimo nich, wybił na wierzch przez nieudolność i zwyciężył niedołężnego artystę. Po zasępionych czołach, po nawpół otartych z kurzawy i potu rysach, poznać było można łatwo mężów, na których ramionach wielki spoczywał ciężar, widać było, że nie spoczywali w wygodach i próżnowaniu; twarze ich nie mówiły wcale o wytwornéj cywilizacyi, o formie błyszczącéj, ale o gruntownych zasługach i cnocie. Godła nawet portretów, nie próżne zabawki dumy, buławy, szablice. pastorały, laski, były to znaki brzemion, insygnia poświęcenia. W ręku niewiast spotykałeś księgi, różańce, kwiaty, dzieci... wszystko, co niewiasta dźwigać może i powinna...
Starsze portrety malowały ludzi nawpół dzikich, bo zrosłych w boju więcéj niż radzie, w miarę zbliżania się ku naszym czasom