Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

— to gość nielada... i kiedyż to pan dobrodziéj przyjechałeś? skąd? jak?...
Julian przedstawił mu Aleksego.
— Witam, witam! — rzekł ściskając obu — siadajcie, jeśli jest na czém siąść, bo ja tu na gości nie rachuję... jak mi Bóg miły, nie ma na czém spocząć.. Ale skądże?
— Wprost z domu, i tylko co... ale u panów w tym klasztorze — rzekł Julian — żywéj duszy; gdybyś jegomość dobrodziéj nie śpiewał Godzinek, a szczygły nie świergotały... głosu-by żywego nie było.
— A pana chorążyca nie znaleźliście?
— Ani słychu, żywéj duszy, powiadam panu dobrodziejowi... pierwszego księdza Mirejkę mamy przyjemność oglądać...
— Widać porozchodziło się to wszystko — rzekł zakłopotany klockami swemi kapelan, podając krzesła — pan chorążyc pod kaplicą lub zaczytał się może... ale żeby téż choć pani Gończarewska nie wyjrzała oknem w dziedziniec i nie pchnęła kogo przeciw gości.. musiała usnąć nieboga... Cha! cha! — rozśmiał się ksiądz Mirejko — u nas tak zawsze; przyjedzie obcy, dobrze nabłądzić się musi, nim kogo wyszuka... Klasztor, mości dobrodzieju, klasztor, ale téż żyjemy tu opodal od świata i trosk jego, jak u pana Boga za piecem!....
— Jakże się ma stryj?
— Jak ryba, mości dobrodzieju! a czegożby miał chorować? żadnym zbytkiem nie zgrzeszy, chyba ferworem w nabożeństwie, a to zdrowia nie ujmie... życie regularne, jak w zegarku, nie brak niczego, troski nie dochodzą do Szury, i zdrowiśmy wszyscy, Bogu dziękować.
Tych słów domawiał ksiądz Mirejko i zacierał ręce podnosząc je do góry, jakby się cieszył z bytu swego i Bogu zań dziękował, gdy drzwi się otworzyły i pani Gończarewska, ochmistrzyni, wpadła do izdebki. Była to już dobrze niemłoda kobieta, chuda, żółta, bardzo skromnie ubrana, z ogromnym pękiem kluczów u pasa, w rękawiczkach duńskich z poobcinanemi palcami; w białym czepcu świeżutkiemi szlarkami obficie oszytym, po którego kroju znać było, że się w Szurze o modę nie troszczono wcale. Mina jéj, wielce poważna i surowa, okazywała niewiastę pragnącą sobie nadać pozór dobrze wychowanéj osoby, pańskiego niemal obejścia; mimo stroju ubogiego, miała ochotę odgrywać rolę gospodyni domu. Bez wielkich oznak czułości, ale niezmiernie grzecznie przywitała Juliana, wstrzymując się od rozczulenia, które jéj oczy zwilżało mimowoli. Tak jednak była przywykła trzymać na wodzy swe uczucia dla przyzwoitości i powagi, że zdaleka dygnęła ceremonialnie Julkowi,