Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

powoli niewieściejących już prowincyj nie przyszedł? Niewiele żywot ich różnił się od ubogiego szlacheckiego, a jeśli czém, to dworem, to liczbą ludu zaciążnego, to ubogiemi, co się przy nas żywili, to szafunkiem obfitym prostych darów zebranych na własnéj ziemi. Pieczono woły i barany na obiad, ale ich nie przyprawiano i nie podawano na srebrze; kożuch barani powleczony szaraczkiem służył na codzień, a niedźwiedźnia od wielkiego dzwona. Jéjmość przędła z dziewkami swemi i kuchnią się zajmowała sama; dzieci chodziły boso, ale gdy Rzeczpospolita zażądała posiłku, postawiono ludzi i sypnięto grosza popańsku. Niczém było zahartować majętności ojczyste, aby opłacić ludzi, których się swoim sumptem wiodło na wojnę, a ten, co krupnik z wędzonego półgęska jadał na wieczerzę, pułk stawił nie stękając, lub posłując o swym koszcie, prezenta dawał koronowanym głowom ze swojéj szkatuły, dwór sztyftował, występował popańsku, nie pytając, czy mu kiedy skarb Rzeczypospolitéj powróci ekspensa. Powróciwszy do domu znowuż kożuch wdział na się i w jaglanéj kaszy smakował. Zbytek nie wszedł nagle, zarazem, ale się wkradał powoli; wniosły go i czasy i ludzie, a najbardziéj małpiarstwo cudzoziemców, przed któremi sromaliśmy się tego, czémby się chlubić należało. Za Jagiełły, sam król na sianie sypiał a miedzianego kubka do umywania zażywał; za Zygmuntów już siano i pacholętom królewskim śmierdziało, a nalewki mosiężne pooddawano do zakrystyi, żeby się ich uczciwie z oczów pozbyć, wedle starego przysłowia: Na tobi Boże, szczo meni ne hoże. Niczém to te drobnostki, ale bądźcie pewni, że inny człowiek wstaje z siana, a inny z puchowéj pościeli. Paweł rodził się za Zygmunta Starego, a umarł za Zygmunta Szweda; przeżył żywotem czynnym najważniejszą może chwilę w bycie narodu, kryzys, która stanowiła o przyszłości, przesilenie ostateczne. W r. 1607, gdy umierał, już prorocze oko dostrzedz mogło zarody wszystkich klęsk późniejszych; ale jeden tylko naówczas był prorok w Polsce, wołający z kazalnicy jak Kassandra o upadku, który drugim niepodobieństwem się zdawał; przepowiadający wszystko, co za grzechy przecierpiéć musieliśmy. Wiatr rozwiał słowa natchnionego Skargi, i dziś dopiéro pałają nam one światłem wieczném. Paweł już był z ojcem w Inflantach przeciw Iwanowi Bazylewiczowi; bił się mężnie pod Wenden; z Połubińskim zrazu chodził dla rycerskiéj wprawy; potém z Łaskim w Multanach już wojował postaremu, ojca naśladując i dokazując poojcowsku. Nie stało tu wojny, zabrakło roboty, Paweł się wprosił z Bykowskim na poselstwo do Moskwy i z nim razem niewolę przecierpiał. Dopiero go w r. 1570 puszczono przy trzyletnim rozejmie. Ojciec jeszcze na to wszystko patrzał, bo był żyw, i gdy Paweł powrócił mu przed śmiercią zaro-