wiele, ale mógł więcéj jeszcze; już w nim powoli zacierało się przekonanie o posłannictwie szlachty i panów, a rozpieszczona istota wmawiała w siebie pocichu, że dobro, którém ją Bóg obdarzył, dla niéj tylko saméj było dane. Byłby oddał, co miał, ale czułby ofiarę i stękał na nią; spadek po dziadach zdawał mu się własnością jego, spuścizną osobistą, sprawiedliwém dziedzictwem, a o ciężarach sumienia do niego przywiązanych zapomniał.
Mało co młodszy od niego brat Jędrzej, oboźny koronny, był może ostatnim z rodziny mężem prawdziwie godnym pamięci nieśmiertelnéj, choć tak dalece zapomnieliśmy o nim, że ledwie w zbutwiałych papierach rodziny ślad wielkiéj jego myśli i serca pozostał. Nietylko zabyty, ale wzgardzony i niezrozumiany za żywota, jak wszyscy, co czas swój wyprzedzając wskazywali mu ciężką drogę postępu, Jędrzej począwszy świetnie, wolał znijść z wysokiego stanowiska, niż wyrzec się przekonań swoich. Odziedziczone przezemnie i pierwszy może raz od dwóchset lat dotknięte ręką i okiem papiery po Jędrzeju, dozwalają mi o nim powiedziéć ci obszerniéj, bo téż wart zaprawdę tego. Spojrzyj, uchyl głowy, to on...
To mówiąc, chorążyc, ręką od wzruszenia drżącą przybliżył świecę i ukazał ciemne płótno, wśród którego z trudnością rozeznać było można wizerunek z twarzą posępną, surową może, zamyśloną, ale uderzającą ogółem rysów, napiętnowanych jakiémś natchnieniem religijném.
— Nieprawdaż — odezwał się — że to oblicze, po którém odrazu poznajesz człowieka, co nie pokłonił się ni razu bałwanowi świata, zwyczajów i względów ludzkich, co się nie ugiął przed siłą, nie padł przed wielkością, której nie uznał, i ni razu nie skłamał niczém, słowem, czynem ani milczeniem! Co za wejrzenie szczere, głębokie, potężnie sięgające do serca, co za czoło-świątynia, jaki uśmiech litości na tych wargach, których pocałunek ludzkich namiętności nie dotknął? Rycerz to Chrystusowy w zbroi cały, włos krótko ucięty, odkryta głowa wypełzła od myśli gorących, na szyi, na wstędze przypatrz się, ten sam krzyż, jaki widzisz na mnie, obwity cierniową koroną... Przy nim księga, na któréj spoczywa dłoń męska, nieforemna, spracowana, ale silna... druga sparta na rękojeści od miecza, mówi, że gotowa stanąć w obronie prawdy.
Wychowany przez jakiegoś mnicha, który był domowym u Hrehorego i Jędrusia z dziecka polubił bardzo, musiał wpływowi jego być winien kierunek, jakim poszedł w całém życiu pózniejszém. Mnich ten, którego zwano ojcem Dyonizym, z nazwiska rodzinnego nieznany, surowy był i dziwaczny w oczach ludzi pospolitych, ale pobożność jego i czystość zmuszała przebaczyć wybryki niekiedy przykre, jakich sobie nietylko z dworskiemi, ale z samemi gospoda-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.