miennych zasępiły się czoła. Jędrzej nikomu i samemu Władysławowi, którego kochał, nie przebaczał... Mówią, że niekiedy w gniewie i oburzeniu, głosem wieszczym pomstę bożą na wnukach przepowiadał; szydzono z niego i wróżb, których po większéj części nie zrozumiano.
Widział on czyściéj i lepiéj od innych pochyłość, po któréj społeczność toczyła się na dno przepaści, znał charakter wieku i czuł, co się zeń wyrodzić musi, szczególniéj sobkostwo, prywatę, dumę, pogańskie grzechy, wyrzucając dworowi Władysława IV. W notatach Jędrzeja opisana jest scena, gdy z Krzysztofem Opalińskim, wojewodą poznańskim, na dworze się zszedłszy, zagadniony przezeń o Satyry, zamiast pod niebiosa wynosić pisarza, prawdę ostrą w oczy rzucił człowiekowi, wskazując, jak moralista różnym był od wojewody, za co Opaliński aż się był chwycił do korda, ultima ratio tych, którym argumentów braknie; ledwie go przytomność króla pohamowała, ale póki żyw, oboźnemu nie darował.
Jędrzej się wcale nie żenił i od kobiet stronił, nazywając je wesołemi ptaszynami, co pięknie śpiewają, wysoko latają, ale na skrzydełkach swych nie poniosą ciężaru większego nad kroplę rosy i pyłek kwiatu; może w młodości doznał miłosnéj zdrady od jakiéj pięknéj Francuzki, bo ich tam dwór był pełen, to pewne, że z jakąś tęsknotą i goryczą o kobietach mawiał.
Wszystek się zresztą obrócił ku rzeczom nieśmiertelnym i nadziemskim, z góry tylko i z coraz większych wyżyn poglądając na ziemię. Chadzał nie inaczéj jak czarno, u pasa przy szabli różaniec miał zawsze, na piersiach krzyż; większą część czasu trawił w kościele na modlitwie, lub doma na czytaniu jakiém, a między ludźmi grał tę nieszczęśliwą rolę prawdomowcy i prawdy apostoła, która mu tylko nieprzyjaciół bez liku jednała. Nie sądźcie jednak, żeby to czynił z uczuciem jakiéjś dumy, z przekonaniem o swéj doskonałości; owszem nie było nadeń człowieka pokorniejszego a mniéj o sobie trzymającego; z równą troskliwością, w każdym najmniejszy dobry uczynek podnosił, jak zły karcił, a gdy ujrzał choć przelotną skłonność do poprawy, to ją pielęgnował i podsycał, choćby kosztem krwi własnéj.
Ale wpośród towarzystwa ludzi lekkich, próżnych, zajętych światem i marnościami jego, co nigdy poważniejszego sądu i surowszéj myśli nie objawili, oganiając się im jak napaści... wydawać się musiał dziwakiem i stać się pośmiewiskiem.
Jak wytrwał w takiém położeniu, nie wiem; potrzeba było przekonania głębokiego, woli olbrzymiéj, cierpliwości anielskiéj, niezależności nadzwyczajnéj, żeby nie osłabnąć, nie upaść, nie dać się zwichnąć w walce codziennéj, któréj bronią ostrą było szyderstwo,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.