Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/321

Ta strona została skorygowana.

Bernardyni, u których nowicyat odbywał, uproszeni przez ojca, który dobrze powołania szczerości chciał wypróbować, wszelkich starań dokładali, by mu życie zakonne obmierzić, i trudném je ukazać; ale środek ten wydobył tylko we Włodku pokorę, wytrwałość, pobożność, zaparcie się siebie niezrównane. Rok cały spełniał najlichsze posługi w klasztorze, a przełożony nie znalazł go ani razu ostygłym, zniechęconym, znużonym; owszem w miarę jak surowiéj się z nim obchodzono, zdawał się rozweselać i rozjaśniać duchem. Skończywszy studya z wielkiém odznaczeniem, długo jeszcze nie przyjmował święceń ostatnich, bo rodzice mieli zawsze nadzieję, że im Włodek powróci, i jakkolwiek gorąco pragnął zostać kapłanem, nie sprzeciwiał się ich woli; wreszcie dozwolono mu na wieki wyrzec się świata, i rozpromieniony kapłan spełnił pierwszą straszną ofiarę ze łzami w oczach i wzruszeniem takiém, że przytomni prymicyom obcy nawet, uniesieni zostali tym widokiem. Od téj chwili rozpoczyna się żywot jego, godzien najpiękniejszych czasów chrześcijaństwa. Włodek, pod imieniem księdza Anioła, szczególniéj się poświęcił ubóstwu, nauczaniu ludu, przygotowywaniu na śmierć konających i ciężkim powołania swego obowiązkom. Ascetą był tylko życiem umartwień, modlitwy i pracy; ale nie smakował w kontemplacyjnéj ekstazie: odrywał się z samotnych rozmów z Bogiem dla ludzi, których czuł się obowiązanym wspomagać... Cuda prawie czynił głęboką wiarą, jaką go Bóg obdarzył, nigdy bowiem o sile bożéj nie wątpił; szczególniéj chorzy i utrapieni doznawali od niego ratunku za jedném przeżegnaniem krzyżem świętym, którego potęgą najstraszniejsze odpędzał boleści. Urodzony w drugiém dziesiątku siedemnastego wieku, pod suknią mniszą przepędził długie lata i zmarł dopiéro w r. 1700. Sława jego świątobliwości szła za nim wszędzie, gdzie go zwierzchność klasztoru przenosiła... Starcem już oblegany był w celi przez ludzi, którzy tłumami przychodzili żądając odeń tylko błogosławieństwa.
Nic w nim nie pozostało ze starego człowieka, z owego pana i ukochanego dziecięcia, wypieszczonego wśród bogactwa i zbytku; zapomniał młodości, wrósł w swój habit mniszy... Nieraz chciano go na zgromadzeniu wybrać gwardyanem, prowincyałem, miano delegować do Rzymu, zawsze się wymówił z przyjęcia wszelkiéj godności, i pod obedyencyą zmuszony lat trzy być przełożonym, w nocy korytarze umiatał skrycie, obawiając się, by zwierzchnictwo szkodliwéj w sercu nie wywołało dumy... Świątobliwy ten człowiek zmarł śmiercią sprawiedliwych, a raczéj usnął spokojnie w niebieskiém widzeniu, z uśmiechem na ustach... Ciało jego musiano złożyć oddzielnie, gdyż wszyscy się tego domagali w przekonaniu, że zmarł świętym; do dziś dnia pozostało nieuszkodzone, i grób je-