i bankierów? ja nie widzę; jednakowo palą cygara, na jeden grosz targują, o jedném myślą... nie poznasz ich i znać nie warto!
— Jeszcze chwila tylko, a puszczę was spać — dodał po chwili chorążyc. — Oto jeszcze cały rząd tych biednych Karlińskich, potomków Wasylowych, którzy poszli inną drogą i dobrowolnie zstąpili w szeregi, z jakich wywiódł ich Hrehory Wielki... Znasz już Wasyla, słyszałeś o Iwanie Kokoszką zwanym, co daléj toż samo i gorzéj. Wasyl drugi, przezwany Rubacha, żołnierz dobry, ale człek bez głowy, tém się odznaczał, czém dziad i ojciec, wichrzył i święcie był pewien, że około dobra kraju pracował. W chwili, gdyśmy najmocniéj potrzebowali spokoju, zgody, silnego rządu i ładu, on z innemi w wiekuistym postrachu o swobody szlacheckie związkował, konfederował się, manifestował, hałasował i ucierał... Każdy król był mu straszny, na każdego rzucał podejrzenie o żądanie absolutum dominium, choć to absolutum dominium jednego nie byłoby tyle szkody, co rząd tysiąca wichrzycieli, przyniosło. Ale zarazem uznajmy w nim piękną i wielką stronę... mylił się, to prawda, omyłka jego była błędem wszystkich; poświęcenie bez granic dla przekonania, ofiara siebie dla kraju czynią go bohaterem. Nie żałował ani majętności, ani zdrowia, ani spokoju swego; szedł za tłumem rąbiąc się, ale oczy miał w niebo wzniesione, duch nie był jeszcze wygasł zupełnie; prywata nie miała do niego przystępu.
Z trzech synów jego, tylko Piotr zwany Zgagą, dla ostrego charakteru i prawdomówności swojéj, współczesny oboźnego Jędrzeja, poszedł drogą poczciwą... Toż samo życie co ojca i dziada: żołnierz, szlachcic, sejmikowicz i rębacz, ale za rzecz publiczną; bracia jego rodzeni, Żelisław i Jeremiasz, już mu po pas nie sięgają. Żelisław przywiązał się do Radziwiłłów, z których domem miał dalekie pokrewieństwo i stał się pańskim sługą. Typ szlachcica na jurgielcie magnata: wyrzekł się woli, zdania, serca, przekonań, by służyć tym, co go żywili.
Odważny do zuchwalstwa, rębacz zawołany, człowiek wielkiego świata, już sobą pokierować nie był zdolny i musiał się zaprządz do cudzego wozu, bo drogi przed sobą nie widział. Radziwiłł mówił, co robić było potrzeba, z kim się całować, kogo prowadzić, a kogo odpychać. Radziwiłł odziewał, wioski dożywociem dawał, a na pogłaskanie panem bratem czasem nazwał i mogąc być samemu u siebie Radziwiłłem, szło się z hałastrą najętą, ostrząc szerpentynę na brata dla kaprysu pańskiego, dla zachceń dziwacznych, dla nieprzyjaźni, które dyktowała duma, a podtrzymywał upor... Czasem odezwało się coś w sercu, jakby głos sumienia, jakby ochotka niezale-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.