Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/329

Ta strona została skorygowana.

reszcie w progu kaplicy ukazał się pan Atanazy, jakby ze snu przebudzony... aureola gorącéj modlitwy jeszcze opromieniała twarz jego, na któréj ślady łez pozostały; w milczeniu skierowano się ku dworowi.
— Wiesz asani dobrodziejka — cicho szeptał kapłan pani Gończarewskiéj — a to nasz chorążyc caluteńką noc nie spał i gościom podobno oka zmrużyć nie dał... pan Julian ani się kładł, ci ichmość podobnie... Dobre to bardzo... ale są wszystkiemu granice... Chorążyc będzie chorować...
— Albo ja co na to poradzę — odpowiedziała pani Gończarewska — widzisz asan dobrodziéj, jak mnie tu słuchają!... Nikt! nikt! Pan chorążyc jak dziecko zepsute... robi, co mu się zamarzy, niéma sposobu...
Stół ze śniadaniem otoczyli wszyscy, ale pan Atanazy do niego się nie zbliżył; u niego to był dzień postu, a post jego nigdy inaczéj, tylko o chlebie i wodzie się odbywał.
— Dla was — rzekł stary z uśmiechem — i to śmiesznością, co od wieków uznaném zostało wielkiego skutku środkiem podniesienia ducha... nie wierzycie w post i nie możecie pościć. Nie dziwię się temu; ciało wasze przywykło do pieszczot i wygódek, zamarłoby, gdybyście je podsycać przestali, bo tylko ciałem żyjecie. Tysiące lat, we wszystkich narodach, we wszystkich wiarach i instytucyach, znajdujecie post, jako tradycyonalną dźwignię oswobodząjącą ducha... ale prawda wieków dla dni dzisiejszych stała się przesądem... Zresztą, moglibyście pościć? post nie zgadza się z życiem waszém, tak, jak modlitwa nie przystaje do niego... Nie patrzcie więc na dziwaka, który o chlebie i wodzie czuje się raźniejszym, zdrowszym, silniejszym, niż wy po najposilniejszych potrawach waszych...
I starzec w czoło pocałował Juliana, jakby litością nad nim zdjęty.
— Biedne dziecko! — wyrzekł zcicha. — No! powiedzże mi co o Annie — zapytał po chwili. — Nie pytam o jéj zdrowie, mów raczéj, jak spełnia swój kielich, jak nosi swoję koronę cierniową? Czy znać na jéj twarzy to życie ofiary i zaparcia się siebie?
— Nie — odparł Julian żywo — nie, stryju... Anna jest aniołem, który nigdy nie patrzy na zranione nogi swoje...
— Ona jedna godna krwi naszéj staréj! — uniósł się pan Atanazy — jéj téż, nie tobie posłałem cierniową koronę... Nie wymawiam ci, tyś innym być nie mógł, tyś żywą prawdą słów bożych, karą za grzechy rodziców naszych; czujesz dobro, a nie masz siły go pełnić; krew wodnista płynie w żyłach twoich strumieniem błę-