Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/332

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozumiem cię — zawołał Aleksy uśmiechając się także — tybyś chciał marzyć, spoczywać, używać... a boisz się pracy...
— Nie! ale-m, w sercu to czuję, niezdolny do niéj; winienem-że, że się do niéj nie urodziłem? A wiem, wiem, jakbym sobie moje szczęście w cichém, śliczném gniazdku zbudował... Pola-by mi śpiewała i grała, jabym patrzał w jéj oczy niebieskie i całował białe jéj czoło i pieścił śliczne jéj rączęta... a drzewa-by nam szumiały i spokój-by nas otaczał!
— Julianie! opamiętaj się... to owoc zakazany... szczęście na ziemi! śni ci się! gdzieżeś je widział? stworzeniż jesteśmy do niego? wartoż ubiegać się za tém, co trwać nie może?
— Chwilę szczęścia przeżyć, choćby potém cierpiéć życia resztę, pamiątki-by utrzymywały...
— A! młody jesteś, Julianie...
— Nie! ale mi srogo, srożéj daleko, niż tobie, cięży niewola — wybuchnął Karliński — kochać mi nie wolno tam, gdzie ciągnie serce moje, żyć jak pragnę nie mogę, przyszłości zbudować niepodobna... wszędzie zapory, granice, zakazy... przymus...
— Miarkuj, czy kiedy inaczéj może być w życiu?
— A! są szczęśliwi! — rzekł Julian — ty pierwszy... gdybym był tobą...
Aleksy rozśmiał się śmiechem ogromnym, w którym było wiele wewnętrznéj boleści.
— Ja! ja! cóżeś to tak szczęśliwego upatrzył w moim losie... ubóstwo? Alboż i ja nie jestem niewolnikiem woli matki i jéj pojęcia szczęścia i obowiązków? braci, dla których swobody ja się zaprzedać muszę? doli... mojéj doli, w któréj niéma środków podźwignienia się? Daruj, powiem ci prawdę, jedna myśl tobą owładła, widzisz we mnie tylko jedno ciągle, człowieka, któremuby pozwolono ożenić się z Polą, któryby mógł być z nią szczęśliwy, nieprawdaż? Ale słuchaj, Julianie, jeszcze chyba raz ja ci moję teoryę sprawiedliwości bożéj wyłożyć muszę... Są posłannictwa różne na świecie, ale Bóg dzieci swoje starsze i młodsze jednakowo obdzielił; nie pokrzywdził On żadnego; w naturze, jaką ich obdarzył, leży prawo niezłomne, mocą którego po obrachunku tego, co mamy, co doznajemy, co cierpimy, okaże się zawsze jednakowa suma boleści i szczęścia. Na pozór jest to sofizmat, w rzeczy najświętsza prawda; bez niéj świąt byłby nie pojęty, a ziemia wszakże jest widocznym obrazem sprawiedliwości bożéj w niebiesiech. Na ziemi wszystko jest, jak być powinno, zasłużenie i koniecznie, nic w ogólnych losach niéma do poprawy. Bogatsi, możniejsi, choć na pozór daleko więcéj używają tego, co ich otacza, przez użycie samo tracą