Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/334

Ta strona została skorygowana.

zał kochać twoich sąsiadów w Żerbach i pod ich kurtkami i surdutami szukać i odgadywać wysokiéj moralnéj wartości!...
— Tych ci wszystkich hurtem na holokaust ofiaruję! — odparł śmiejąc się Aleksy.
Byli już nieopodal od Karlina i zdaleka ukazały się mury miasteczka i zamczyska i stare drzewa ogrodu; w ulicy topolami wysadzanéj, która z téj strony okalała część stawu, woźnica nagle powóz zatrzymał. Julian wyjrzał i postrzegł Annę z Polą i sługą, które były wyszły na ich spotkanie.
Wysiedli więc natychmiast, a że pora była prześliczna, wieczór ciepły i wyzywający do przechadzki, razem z paniami się złączyli. Anna uśmiechem powitała brata i przyjacielsko skinieniem głowy pozdrowiła Aleksego; Pola zaczęła od żartu, pokrywając nim może wrażenie, jakiego zawsze, po krótkiém nawet rozstaniu, doznawała na widok Juliana.
— Co to jest przeczucie siostry!... — zawołała — wyszłyśmy w porę, żeby panów złapać na drodze i przymusić pobyć z nami dłużéj! Wszyscy się rozjechali; panowie pod pozorem odpoczynku poszlibyście osobno sobie o nas nie myśląc, a tak musicie być grzeczni i dotrzymać nam towarzystwa...
Anna uśmiechnęła się tylko.
A! jak w nowy sposób piękną zjawiła się teraz oczom Aleksego; za każdym razem inną, coraz ją bardziéj widział idealną i uroczą, promieniejącą blaskami duszy, która, jak lampa w alabastrowe wstawiona naczynie, z wnętrza ją rozjaśniała. Ubrana po prostu w białéj długiéj sukni, podobna była do jednego z tych aniołów na obrazach starych szkół włoskich i niemieckiéj, które stojąc u tronu bożego okryte skrzydłami, w pokorze spuszczają oczy, zdając się wstydzić swojego szczęścia i miejsca, na jakie zasłużyli w niebiesiech. Smutna, spokojna, z pogodą na czole, uśmiech miała dziecięcy, a w spojrzeniu oczu jéj gorzały światy myśli i uczucia.
Pola, jak zawsze, nieobecnością Juliana podrażniona, z zarumienioną twarzyczką, ze łzawemi oczyma, szukała w wejrzeniu jego nadziei, obawiała się może innym go dzisiaj, niż wczoraj rzuciła, zobaczyć. Ale to strach był próżny... Julian za każdym razem powracał szaleńszy, upojony krótkiém rozstaniem, a oczy jego dość to wyraźnie świadczyły. Położenie tych dwojga istot wiele w sobie miało niezwyczajnego... Pola kochała pierwszą i namiętną miłością duszy dziewiczéj, wiedząc, że serce ciągnie ją do przepaści, nie mając, nie mogąc miéć najmniejszéj nadziei; wiedziała, że obowiązek nie dozwoli jéj ani ust otworzyć, ani się przybliżyć do Juliana, a uniesiona uczuciem silniejszém nad wolę, szła za niém zamykając dobrowolnie oczy na to, dokąd ją wiodło. Julian kochał ją do sza-