Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.

litsze przedmioty staną się dla nich hieroglifami języka ich uczuć, dla nich tylko zrozumiałego; wśród osób tysiąca rzucą sobie słowo zimne, a w jego łupince ogień będzie zamknięty.
Pola, która zazwyczaj umiała tak mówić z Julianem, że nic w istocie nie powiedziawszy, tysiące uczuć i myśli rzucała w drobnostkach i fraszkach, na ten raz tak była wzruszoną, tak niespokojną i drżącą, że jéj biednéj wyrazów zabrakło. Julian mniéj jeszcze mógł mówić i przymuszony taić to jedno, coby był wypowiedziéć pragnął, z ogromnéj reszty nie znalazł przedmiotu nawet do lekkiéj rozmowy. Szli więc obok siebie długo milczący, on patrząc, to w niebo, to w oczy łzawe Poli, ona zrywając powoje na wierzbach zwieszone, trawki nad stawem i wzdychając, jakby ciężkie brzemię pierś jéj ugniatało. Któż kiedy wypowie, ile słów zawrzéć może jedna chwila milczenia?
— Pani coś dziś jesteś smutna? — odezwał się Julian pocichu.
— Nie... alebym nie chciała mojém szczebiotaniem zacierać panu wrażeń, jakie z Szury przywiozłeś — odpowiedziała cicho — pan Atanazy musiał panów zbawienną nakarmić nauką!
— W istocie, prawie przez noc całą opowiadał nam historyę Karlińskich...
Pola spojrzała mu w oczy.
— A jednak — śpiesznie dorzucił młody człowiek — nie rozgrzał mnie wcale i nie pobudził do naśladowania; widzę wielkość przeszłą, ale nie czuję się obowiązanym do takich przeznaczeń; Bóg inaczéj mnie stworzył od tych bohaterów.
— A jakże Bóg pana stworzył? — spytała figlarka, zaglądając mu przez oczy do głębi duszy.
— Na bezsilnego, spokojnego... egoistę.
— Czernisz się pan umyślnie, wywołując komplement z mojéj strony...
— Jakaś pani złośliwa! Nie! Przyznają się szczerze do téj wady, że chcę szczęścia, i sądzę, że mam do niego niejakie prawo.
— Doprawdy? tu? tu? na bożym świecie?...
— Czasem przynajmniéj widzę je podobném, możliwém...
— Ja nigdy! — szybko przerwała Pola, rumieniąc się niezmiernie pod wyrazistym jego wzrokiem, wstrząśniona jakby dreszczem jakimś, który się ukryć starała, obwijając chustką osłaniającą białe jéj ramiona. — Szczęścia warunki każdy z nas zapewne wymarzyć potrafi, ale rachunek ludzki zawsze się rozmija z rzeczywistością i dlatego w niéj spełnić się nie daje.
— Dlaczegoż nie marzyć przynajmniéj? — zapytał Julian.
— Żeby się napróżno nie rozmarzać... — odpowiedziała Pola.
— A cóż w tém złego?...