Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żywsze, dotkliwsze uczucie swego położenia.
— Co tak państwo poważnie rozprawiacie? — odwracając się ku nim, wtrąciła Anna... — Nie poznaję Poli... nie słyszałam jeszcze ani razu jéj śmiechu...
— Czyż po nim tylko mnie poznajesz? — z wymówką, ale wesoło razem spytało dziewczę.
— Najczęściéj; moja droga, tyś tak dobra, że jedna przynosisz nam wesele i szczebioczesz w téj klatce. Kiedyśmy wszyscy smutni, kiedy i tobie nieraz płakaćby się chciało, jeszcze się i wówczas nawet zdobywasz dla nas na uśmiech i pociechę...
— Anna mi prawi słodycze! — zawołała Pola — a tegom się po niéj nie spodziewała...
— Nie, to tylko prawda szczera, to wdzięczność mówi przeze mnie... ty jedna między nami najwięcéj masz i okazujesz siły.
— Chcesz mnie doprowadzić do tego chyba, żebym się rozpłakała — przerwała Pola rozdrażniona — proszę cię... daj mi pokój...
Stanęli właśnie naprzeciw furtki ogrodowéj, która wiodła około wielkich zabudowań oranżeryjnych do środka starego parku; Julian nie myśląc, otworzył ją, a Anna z Polą weszły do ogrodu, dwaj mężczyźni za niemi. W istocie przechadzka daleko była milszą pod cieniem drzew starych, wśród poważnéj ciszy tego zakątka, któréj nie przerywał ani turkot przejeżdżających do miasteczka wozów, ani nieustanne przesuwanie się najrozmaitszych postaci, jakie wprzód spotykali na gościńcu. Ale u wejścia przemieniły się pary tak zrazu dobrze dobrane, Anna poszła z Polą, Julian za niemi z Aleksym... i Pola odzyskała zaraz przytomność swoję, wesołość.
— A! zapomniałam spytać o mego kochanka? — zawołała po chwili — o pana Justyna.. Jak-że się miewa? Pan Julian tak niegrzeczny, że mi nawet ukłonu od niego nie przywiózł...
Rozśmieli się; Pola bowiem żartami prześladowała zakochaniem poetę, ile razy był w Karlinie i szczerze go ceniąc, nie mogła się powstrzymać od dokuczania mu trochę, tak ją bawiło jego zakłopotanie i nieobrotność.
— Pan Justyn obiecuje jednego z tych pięknych dni, od wsi do wsi, słuchając pieśni i gwarząc po drodze, przywędrować do pani piechotą ze swojém sercem i poematami... — rzekł Julian.
— Czy téż choć spytał o mnie niewdzięczny? — spytała Pola.
— A jakże! mocno mnie o panią dopytywał — odpowiedział Karliński.
— Jakaby to dobrana para z nas była — odezwała się Pola — on nic nie ma prócz poezyi, ja nic prócz serca, on najzapaleńszy z poetów, ja najprozaiczniejsza z niewiast i istot na ziemi. Kon-