Anna spojrzała na brata i nic nie odpowiedziała, nie chciała się wydać z obawą; wszyscy razem zbliżyli się do lipy, pod którą leżał głuchoniemy, ciekawemi na nich poglądając oczyma. Widać było, że już Aleksego zobaczył, bo wzrok jego stał się niespokojny, otworzył usta i długo na nim zatrzymał wejrzenie, jak ptaszek, który przyglądając się, przekręca główką na wszystkie strony; nie krzyknął jednak, nie rzucił się, jak był zwykł, gdy niemiłą spotkał postać, lekki uśmiech jakiś zarysował mu się na białéj twarzy i uspokojony wziął chciwie rękę Anny, począł ją przytrzymywać, a wciąż jeszcze oka nie spuszczał z Aleksego.
— Widzisz — rzekł pocichu Julian, któremu łza zakręciła się w oku — ciebie się nie zląkł!
Wszyscy otoczyli go kółkiem smutni, poważni, z uczuciem boleści malującém się dobitnie na twarzach, nawet Pola zasępiła się... Najsilniéj jednak uczuł na tym widoku Aleksy nieprzywykły do niego; powieka jego zwilżyła się mimowoli... a choć łzę chciał ukryć, Pola i Anna ją dojrzały; obie ocenić potrafiły to rozczulenie męskie, poczciwe, ciche, i przybysz nowe prawa u nich tym dowodem serca pozyskał.
Ciężka chwila milczenia przeciągnęła się długo, nareszcie Emil puścił rękę Anny i zapatrzył się w niebo, po którém ozłocona blaskami zachodu jasna płynęła chmurka... korzystając z tego zajęcia, Julian ruszył się pierwszy, a za nim pocichu wyśliznęli się wszyscy w ciemną ulicę... w zamyśleniu zmierzając ku zamkowi.
Już byli przy ogrodowym ganku, gdy Anna odezwała się do Aleksego, jakby kończąc głośno myśl poczętą pocichu...
— Mamyż prawo, spojrzawszy na takie nieszczęście, jak jego, skarżyć się i boléć z drobnemi dolegliwościami naszemi?... Zdaje się, że on urodził się tylko, by cierpiéć! życie niéma dlań uśmiechu, niéma nadziei, niéma przeszłości i jutra, z duszą ludzką musi pozostać na ostatnim szczeblu dzielącym nas od istot upośledzonych... oddzielony od nas, nie posłyszy nigdy słowa litości, nie zrozumié łzy, którą płaczemy nad nim... Biedny Emil!
— Biedny, ale kto wié, czy nie szczęśliwszy od nas jeszcze?... — przerwała Pola z głębokiém westchnieniem — patrzy na niebo, roi, marzy i jeśli cierpi, to ciałem tylko, dusza w nim zasypia spowita.... a my! a my!
— Polo! — odezwała się Anna, starając się ją upamiętać.
Przymuszonym uśmiechem, biedna sierota przerwała rozmowę, wzrok jéj spotkał wejrzenie Juliana... Mężczyźni sami zostali na ganku... Anna uprowadziła towarzyszkę.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.