Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/344

Ta strona została uwierzytelniona.

szało się w téj improwizacyi, wśród któréj błyskami myśl własna artystki świeciła gorąco, płomienisto, namiętnie, bolała, jęczała, skarżyła na życie...
Julian słuchając cierpiał z nią razem, wzrok jego zaiskrzał się, ręce drżały, chciał wstać, pobiedz, rzucić się jéj do nóg i przytulić i ukołysać nieszczęśliwą... ona podniosła nagle oko załzawione i pełne wyrazu, postrzegła milczących słuchaczów, krzyknęła i ręce jéj upadając bezwładne na fortepian, dźwiękiem dziwacznym, dysharmonijnym zakończyły szaloną fantazyę...
— Kiedyście się panowie tu wkradli? — zawołała po chwili.
— O! jeszcze w czasie uwertury z Euryanty...
— Albożem ją grała? doprawdy, nic nie pamiętam... to wiem, że jeśli mowy podsłuchiwać się nie godzi, témbardziéj gry czyjéjś, nie przeznaczonéj do słuchania... Kto wié? możem wygrała wszystkie tajemnice duszy mojéj? — westchnęła, spojrzała na Juliana i z tak widocznym wyrzutem jakimś utopiła w nim oczy, taką boleścią zadrżały jéj usta... jakby doprawdy obawiała się być zrozumianą...
— Masz-że pani tajemnice? — zapytał Aleksy.
— A któż ich nie ma? to skarby nasze!
Razem z herbatą weszła Anna, jak zawsze spokojna, prawie wesoła rezygnacyą. Aleksy zbliżył się do niéj powołany jakiémś zapytaniem, a Julian nie mogąc się przemódz, podszedł do Poli, która chodziła po salonie... Te chwile wieczornéj przechadzki były co dzień jedynemi prawie, w których się nieznacznie spotykali z sobą... a choć nigdy prawie nie mówili o sobie, ani o uczuciach własnych, choć Julian unikał starannie wszelkiego wyznania, i wstrzymywał się od osobistości, ileż to rzeczy obojętnych służyło im do lepszego poznania siebie, do przesłania części swéj duszy i oddechu namiętności!
Pola była tak nieostrożną, a raczéj tak chciwą serca, jéj uczucie tak było prawdziwe, głębokie, silne, że się taić nie mogło, nie myślało i wybiegało naprzód, szukając męczeństwa. Karliński musiał czasem nie rozumiéć, i kłamać ustami, choć go oczy zdradzały.
Chodzili tak po salonie, wpół cichą, nawpół głośną wiodąc rozmowę, któréj urywki tylko dolatywały uszu Anny i Aleksego, a Drabicki zdaleka od swego ideału, prawie na klęczkach przed nim zatapiał się cały w swém szczęściu. Miłość jego młoda jeszcze, bojaźliwa, od razu postawiona na stanowisku poszanowania, z którego zejść nie mogła, upajała się jedném niczém, uszczęśliwiała samą przytomnością Anny. Czuł się podniesionym, silniejszym, potężniejszym przy niéj i rozmowa téż jego wyjawiała człowieka w niezwykłym stanie duszy zostającego; ale Anna nie mogła się