nieustannéj pracy, kilka razy siadła zamyślona, podparta na ręku naprzeciw okna, zapatrując się na drogę, którą Aleksy powinien był przyjechać.
— Co się tam robi — mówiła do siebie ze łzami w oczach — nie już mu tam lepiéj, weseléj, swobodniéj niż u nas?... Ma przecie wszystko, co mu potrzeba... Tak! tak! ale on nie stworzony do nas, prędzéj późniéj wyleci z gniazda... a ja, jak ta kura, co wyhodowała kaczę, na brzegu biedna zostanę, gdy on popłynie... Mówiłam nieboszczykowi zawsze, żeby mu tego wyższego wychowania nie dawał, to tylko nieszczęście... o! już braci jego nie głupiam posyłać do uniwersytetu! To darmo, z Aleksego nic nie będzie! Pracował a wzdychał! Jak tam zajrzał do tych panów... rozpróżnuje się i zmarnieje...
Łza zakręciła się pod powieką, otarła ją matka...
— Czy tam mu cudzy biały chleb smaczniejszy od naszego czarnego? — zawołała — czyżby tak nie umiał się poznać na tém, że on tu panem, a tam podrzędną jakąś figurą na łasce?... Biedny Aleksy! otóż to chowaj dzieci na paniczów!
Właśnie na tę zadumę i monolog tak niezwyczajny, wszedł stary Junosza i przerwał je od progu swojém:
— Niech będzie pochwalony!
— A! to pan! — porywając się przestraszona, zawołała pani Drabicka — pan hrabia.
— To ja, do usług jéjmości dobrodziejki, ale mogliście mi odpowiedziéć: na wieki wieków, amen, bo to zdrowo dla domu.
— Na wieki wieków! — powtórzyła posłusznie z niezwykłém sobie westchnieniem pani Drabicka.
Stary wyga postrzegł po twarzy, że gospodyni nie była w swojém zwykłem codzienném usposobieniu.
— A Aleksy? — zapytał.
Matce łzy w oczach stanęły... pierwszy to raz hrabia go nie zastał w domu, a nie mógł być w polu, bo nic nie robiono dla święta...
— At! lepiéj się już nie pytaj, panie hrabio! — dodała Drabicka, rzucając ręką.
— No? co? jak? cóż się stało? — siadając i krzesząc ognia, zapytał stary — co to jest, nie rozumiem...
— Nasłanie boże, skaranie! — zawołała, nie mogąc taić i nie chcąc udawać gospodyni — spotkał się oto z tym Julianem Karlińskim, wciągnęli go tam, już trzeci dzień siedzi, to mi go zbałamucą ze wszystkiém, jestem tego pewna...
— I do tego się asińdźka przygotuj — rzekł puszczając kłąb dymu hrabia — znam ja ludzi, smakuje ten światek, obałamuca, durzy... Zdaje się tym młokosom, że tam innych ludzi, z czyściejszéj
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.