— Pałaszka była pode drzwiami, kiedy mu matka powiedziała słowa prawdy i kazała iść precz... ona mówiła mojemu Jankowi, a od Janka i ja wiem... Słyszę, stary ten hrabisko Junosza starał się perswadować, ale Drabicka go het wypędziła...
— O! o! — rzekł jeszcze Butkiewicz — zgroza!
— Zgroza! ja zawsze mówiłem, że to się tak skończy... — rzekł Pierzchowski — niéma u pana kieliszka wódki, dla konkocyi?...
— Pozamykane! — odpowiedział Butkiewicz, nie chcąc ani dać, ani się przyznać, że wódki nie miał.
— A odemknąć?...
— Klucznica poszła, zabrawszy klucze...
— Coś mi tak swędziło... Otóż co chciałem mówić — dodał pan Teodor — co chciałem mówić?
— A ja nie wiem, co mówić chciałeś.
Wszedł pan Jacek Ultajski, podając dłoń panu Butkiewiczowi, a zdala ukłonem witając Pierzchowskiego, z którym nie byli najlepiéj, bo pan Jozafat Butkiewicz, żonaty z Pierzchowską, koty darł z panem Ultajskim, a brat ciągnął za bratem.
Butkiewicz i on spojrzeli po sobie.
— Co nowego? — przecedził przez zęby, oszczędny nawet na wyrazy pan Mamert.
— Ale, a! słyszę Drabiccy się rozdzielają, Aleksy na mojéj części zamieszka; matka, herod-baba, wypycha go z domu, zobaczymy, jak sobie rady da sama...
— Tak; ale po co jemu do tych panów? — wybąknął pan Mamert.
— Umhu! — rzekł pan Teodor — po co? po co? guza szuka.
— Ja się coś domyślam... — zawołał Ultajski — tam są dwie panny...
— Co?... dwie? — zapytał Butkiewicz.
Pierzchowski nastawił uszu:
— Dwie?...
— No! naprzód, panna Anna...
— Siostra pana Juliana... ale gdzież!
Ruszyli ramionami.
— To nie dla psa kiełbasa, mosanie — rzekł z prosta pan Mamert.
— I panna Apolonia — dodał Ultajski — córka oficyalisty, przyjaciółka panny Anny... śliczna bestyjka... oni muszą ją jemu swatać...
— Albo on się już podkochał i sam...
— Słuszna uwaga — rzekł pan Mamert — a goła?...
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.