— Nie ma nic — ramionami ruszając, zawołał Ultajski — ale wychowana ślicznie i ładna bestya...
— Niezawodnie — pomyślawszy, potwierdził pan Mamert.
— A nie poszlibyśmy do Drabickich? — zapytał Pierzchowski.
Wszyscy ogromną mieli ochotę, ale nikt do niéj przyznać się nie chciał, prócz Ultajskiego, który interesu za pozór mógł użyć.
— Ja pójdę — rzekł — bo muszę z Aleksym pogadać.
— Jabym poszedł... — odezwał się pan Teodor — ale...
— Wróć lepiéj do domu, my z panem Ultajskim pójdziemy, a jak nas tak trzech razem wpadnie...
— Jak może być dwóch, może być i trzech, waćpanowie sobie, a ja sobie... pan Mamert zawsze imponuje, a wódki nawet w domu nie ma...
To mówiąc, nałożył czapkę na uszy i wyszedł trzaskając drzwiami. Butkiewicz ruszył tylko ramionami.
— A co, pójdziemy? — rzekł.
— Chodźmy — dodał Ultajski.
— Już wieczór był, gdy w dziedzińcu dochodząc do dworu, spotkali się z idącemi w tymże celu zasposkojenia ciekawości, panem Pryscyanem i Jozafatem Butkiewiczem. Ostatni z powodu zajścia swego z Ultajskim, nie chcąc się z nim w jedném towarzystwie znajdować, udał, że czegoś zapomniał, i zawrócił do domu. Zrozumiał to pan Jacek i urągliwém za nim powiódł okiem.
Wszyscy sąsiedzi po jednemu, po dwóch wtoczyli się do bawialnego pokoju, w którym zastali panią Drabicką samę, odmierzającą płótno ze sztuki rozłożonéj na ziemi. Aleksego nie było. Staruszka spojrzała na wchodzących i znacząco ruszyła ramionami.
— Upadam do nóg — rzekł z przyzwoitą bogaczowi powagą pan Mamert.
— Jak się pani ma? — protekcyonalnie a wesoło zachichotał Ultajski.
— A gdzież Aleksy? — spytał pan Pryscyan, poprawiając włosów i w duszy porównywając swoje wykwintne ubranie ze spenceren pana Mamerta i węgierką Ultajskiego.
Na to wszystko nie robiąc ceremonii, pani Drabicka ledwie coś odmruknęła, nie starając się utaić, że goście jéj wcale nie byli na rękę; sąsiedzi przywykli do jéj złych humorów nie wiele na to zważali. Każdemu z nich zdawało się, że honor czynił Drabickim, bywając u nich; nie czekając więc zaproszenia, usiedli, gdzie kto mógł, a gospodyni daléj mierzyła płótno.
U małéj szlachty jest to w starodawnym zwyczaju, że z najmniejszéj okoliczności każdy chce dla siebie korzystać; jest to we zwyczaju i gdzieindziéj, ale tam obleka się jakąś formą, przybiera
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.