pozór przypadku, niby się składa nieumyślnie, tu poprostu i bez ogródki każdy chwyta, co może, skąd może i jeden z przed drugiego. Mieliśmy tę wadę, a może ten przymiot (bo przynajmniéj byliśmy szczerzy) i za dawnych czasów; przejrzyjmy stosy listów i notat z ubiegłych wieków: nie znajdziemy i jednego, w którymby pan brat pana brata o co nie prosił. Taka tylko różnica, że w liście prymasa do księdza biskupa lub wojewody, prośba jakoś naturalniéj i lepiéj jest spowodowana, w szlacheckich zaś często za boki brać się trzeba czytając, czego się jednym od drugich zachciewało. I dawniéj to powszechne wspomaganie się, trzymanie, ta solidarność wszystkich, miały inne, niż dzisiaj znaczenie; cała niemal Rzeczpospolita szlachecka, powiedziéć można, była z sobą spokrewniona, wszyscy mniéj więcéj byli braćmi, po familijnemu więc sobie poczynali. Dziś braterstwa zapomniano, obyczaj jednak pozostał.
Gdy się w Żerbach domyślać zaczęto, że Aleksy w dobrych jest stasunkach z panem Julianem Karlińskim, każdy z sąsiadów mniéj więcéj spytał siebie: — coby mi téż z tego upiec się mogło? — wszyscy mieli jakieś projekta; każdy ze swoim chciał pośpieszyć, żeby drugich uprzedzić.
Nikt się do tego nie przyznawał, ale wszyscy mieli idąc do starego dworu, już osnute żądania i plany. Pan Pryscyan Prus-Pierzchowski, który się nie darmo stroił i elegantował, a miał się za człowieka przeznaczonego do odegrania roli w wyższem towarzystwie, chciał prosić Aleksego, żeby go w Karlinie zaprezentował. Śniło mu się: że... kto wie... anuż panna Anna? lub inna jaka dziedziczka? i uśmiechał się do szczotki ze zwierciadełkiem, którą zawsze w kieszeni nosił. Pan Mamert Butkiewicz uprojektował był sobie, że tanio drzewa kupi w lasach Karlińskich, albo go i darmo dostanie... Pan Teodor chciał sławnéj dostać starki z lochów zamkowych, o któréj wiele mówiono; naostatek pan Jacek! o! pan Jacek największą chciał korzyść wyciągnąć z nowego położenia Aleksego... Dowiedziawszy się, że od matki miał się oddzielić i zamieszkać na jego części, obrachował już, że mu ta dzierżawa gwałtownie będzie potrzebną, termin odnowienia kontraktu przypadał właśnie, pan Jacek po to nawet przybył do Żerbów; udrzéć więc postanowił łyka, kiedy według wszelkiego podobieństwa drzéć się mogło. Wszyscy spoglądali na drzwi, niespokojnie oczekując przybycia pana Aleksego, ale ten nie przychodził, a pani Drabicka ciągle mierzyła płótno.
— Słyszeliśmy coś — odezwał się pan Mamert pocichu — czy téż to prawda?
— A co to tam panowie słyszeli? — spytała pani Drabicka.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/354
Ta strona została uwierzytelniona.